sobota, 27 kwietnia 2013

Zagubiony Narzeczony - 1

Po kolejnej kłótni tego dnia miał dość. Całego zamku, wszystkich, a w szczególności Yuuri'ego. Przecież on nie może tak po prostu gadać z każdą dziewczyną, tym bardziej jeśli ona patrzyła na niego maślanym wzrokiem. Na przykład tak jak jakieś pół godziny temu, patrzyła na niego jedna z pokojówek, z którą prowadził "rozmowę".Ta, to bardziej wyglądało na flirt. Przecież ona stała tak blisko niego! I ta dłoń na jego torsie.
Musiał coś z tym zrobić. Cokolwiek byleby tylko pozbyć się tej dziewczyny. Podszedł do nich wściekły. Odepchnął dziewczynę od czarnowłosego od razu przechodząc do ataku. Porządnie się wtedy pokłócili i do tego był przy tym świadek.
"Czasami wolałbym cię nigdy nie poznać!" po jego głowie odbijały się słowa dwudziestego siódmego Maou. Po jakimś czasie zauważył, że po jego policzkach spływają łzy. Niedbale starł je rękawem i wszedł do stajni, do której akurat zmierzał. Szybko osiodłał pięknego białego wierzchowca i wyprowadził go na zewnątrz. Gdy dosiadł swojego konia, przycisnął piętami do boku zwierzęcia, zmuszając je do galopu. Będąc przy bramie strażnicy próbowali zatrzymać blondyna. Na marne.
- Nienawidzę cię, Yuuri - szepnął, czując, że znów zaczyna płakać. Tym razem nie starł swoich łez. No bo po co? I tak nikt na niego nie patrzy.
Zwolnił trochę swojego wierzchowca będąc już w lesie. Poklepał zwierzę po boku, na co ogier zarżał radośnie. Uśmiechnął się leciutko pod nosem. Tak, teraz było już mu trochę lżej na sercu.
W pewnym momencie usłyszał trzask łamanych gałęzi, a zaraz potem przed nim stanęło dwóch uzbrojonych w miecze mężczyzn, którzy uśmiechali się do niego ironicznie. Rozglądając się na boki zauważył, iż po każdej jego stronie stoją dwie osoby; każdy był uzbrojony.
Westchnął cicho. Na ucieczkę nie ma żadnych szans. z drugiej strony nie miał zamiaru tego robić. Przecież trening zawsze się przyda, nie?
Zadowolony z siebie sięgnął do boku po swój miecz, jednak opuszkami palców nie wyczuł swojej broni. Zdziwiony spojrzał tam i w duchu kopnął się za swoją głupotę. Przecież miecz zostawił w sypialni, a po tym incydencie z Shibuyą od razu opuścił zamek, zapominając całkowicie, by zabrać swoją broń.
- Czego tam szukasz, malutki?! - krzyknął dobrze umięśniony szatyn wyciągając swój miecz  z pochwy przypiętej do boku. Najwyraźniej to on był szefem tej bandy. - Radziłbym ci się poddać. Nie masz z nami najmniejszych szans! - zaśmiał się głośno, widząc jak Wolfram powoli zsiada ze swojego białego konia. - O, tak. Grzeczny chłopiec.
- Jeśli sądzisz, że tak łatwo ze mną wygrałeś to się grubo mylisz! - uderzył mocno w zad wierzchowca, sprawiając, że ogier zarżał cicho i uciekł w stronę zamku, wcześniej potrącając przy okazji dwójkę ludzi.
Blondyn nie czekając na nic podbiegł do dwóch mężczyzn stojących po jego lewej stronie. Sprawnie ogłuszył ich, po czym zaczął biec przed siebie.
Słyszał jak krzyczą coś i klną goniąc go, jednak nie zwracał na to zbyt wielkiej uwagi. Był dumny z siebie za to, że poradził sobie w tej dosyć beznadziejnej sytuacji.
Omijając drzewa i gałęzie, w końcu znalazł się za lasem, lecz dalszą drogę jego ucieczki uniemożliwiała wielka rzeka. O przepłynięciu jej nie było nawet mowy, gdyż jej nurt był zbyt silny.
Rozglądając się panicznie za jakimkolwiek mostem, nie zauważył, że jego oprawcy są już za nim. Dopiero zimny metal miecza przy jego szyi uświadomił go o tym.
- To było głupie posunięcie z twojej strony, mały. - mruknął szef bandy wykręcając u boleśnie prawą rękę do tyłu, sprawiając, że zielonooki syknął cicho z bólu. Spojrzał kątem oka na jego towarzyszy, którzy stali z boku, jednak na tyle blisko, aby w razie czego zainterweniować. Na razie byli rozbawieni ta sytuacją.
- Pewnie masz racje. - oznajmił wzdychając cicho. - Jednak zawsze lepiej spróbować.
- Może i tak, lecz tobie nie dało to dobrego efektu - rzekł, śmiejąc się pod nosem, po czym zwrócił się do reszty. - Zwiążcie go. Nie możemy pozwolić, aby jego ucieczka się powtórzyła.
Nie minęła chwila, a blondyn siedział pod drzewem związany, patrząc jak ci mężczyźni siedzą przy ognisku jedząc, gadając i śmiejąc się. Agh, jak mu było zimno, o głodzie już nie wspominając.
Gdyby tylko nie pokłócił się z Yuurim, to nic takiego nie miało by miejsca.
Nie zauważył jak obok niego usiadł ten umięśniony szatyn. Dopiero jego dłoń na udzie chłopaka otrzeźwiła go. Spojrzał na niego z przerażeniem i gniewem jednocześnie. Hm, ciekawa mieszanka.
- C-co ty robisz? - szepnął cicho, próbując się jakoś odsunąć, jednak więzy uniemożliwiały mu zbytnie poruszanie.
- Spokojnie, maleńki. Pomyślałem tylko, że może jesteś głodny - oznajmił z rozbawieniem. Rzeczywiście. W jego drugiej ręce spoczywało naczynie, na którym leżał spory kawał mięsa. - Nie rozwiążę cię, gdyż jest to zbyt ryzykowne. Będziesz musiał przeboleć, że będę cię karmił.
Zabierając rękę z jego uda oderwał kęs mięsa i przybliżył mu je do ust. Wolfram niechętnie rozchylił swoje wargi pozwalając mężczyźnie karmić go.
- Grzeczny chłopiec. - Uśmiechnął się dając mu kolejną cząstkę jedzenia. - Nie jest takie złe, co?
- Co ze mną zrobicie? - spytał, po zjedzeniu ostatniego kawałka. Patrzył podejrzliwie na tego mężczyznę.
Nie odpowiedział, tylko przybliżył swoją twarz do twarzy blondyna, tak, że stykali się nosami. Po chwili pocałował go mocno, siła zmuszając chłopaka do rozchylenia swoich warg, z czego od razu ochoczo skorzystał, penetrując tam swoim językiem.
Jego ręka w tym czasie błądziła po brzuchu i torsie zielonookiego. Nieumyślnie zaczął ściągać więzy z ciała chłopaka, który gdy tylko to poczuł postanowił to od razu wykorzystać.
Ugryzł go boleśnie w język, sprawiając że mężczyzna odsunął się od niego z cichym sykiem bólu, Chłopak od razu zrzucił z siebie linę, którą był związany i rzucił się do ucieczki.
Przez mrok panujący tutaj trudno mu było cokolwiek zobaczyć. W pewnym momencie grunt pod jego stopami usunął się, a zaskoczony chłopak zaczął spadać z krzykiem. Wpadł do rzeki.
Nie mógł złapać oddechu, a wcześniej nie zaczerpnął jakoś powietrza. Po chwili ogarnęła go ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz