niedziela, 28 kwietnia 2013

Wojna Gangów - 11



Aoi spojrzał błagalnie na swojego chłopaka, w chwili gdy ten odwrócił się w jego kierunku. Kan co chwilę sprawdzał jego komórkę, chcąc zobaczyć czy nie ma nowych znajomości. Był cholernie zazdrosny, co pokazywał za każdym możliwym razem.
- Pokaż… – Wyciągnął przez siebie rękę, patrząc na niego wyczekująco. Młody Yamato przełknął ciężko ślinę, podając mu niepewnie aparat. Bał się jego reakcji, gdy znajdzie nową pozycję. Zapewne od razu zadzwoni na jego numer.
- Mój senpai, który ma mi pomagać przy nauce chciał mój numer, więc mu go dałem – mruknął cicho, woląc od razu wyrzucić z siebie jakąś bajeczkę. Póki ten nie będzie wwiercał w niego wściekłego spojrzenia.
- Na pewno tylko senpai? – Silver spojrzał na niego przenikliwie. Aoi poczuł się jak pod naporem promieni rentgena. Całkowicie obnażony i ukazujący wszystkie swojego tajemnice. Nienawidził  tego spojrzenia. – Kage był od ciebie starszy… – dodał zdawkowo, jakby już był pewien jego kłamstwa.
- Mam… – powiedział po chwili Kan, natrafiając na nazwisko Naoyi. – Nie sprawdzałem mu komórki przez jakiś tydzień. Tylko jeden numer został dodany – mówiąc to, podszedł do szefa i podał mu komórkę.
- Uesugi Naoya? Przekonajmy się, czy to naprawdę tylko senpai. – Z kpiącym uśmiechem przylepionym do twarzy, wbił numer na swój telefon, po czym kliknął na zieloną słuchawkę. Słysząc pierwszy dźwięk impulsu, ustawił na głośnik. Tak, by cała ich trójka mogła usłyszeć głos ich przyszłego rozmówcy.
Aoi w duchu modlił się, by Naoya nie odbierał. Nie chciał mieć mocno przesrane u swojego kochanka i u kuzyna. Tak, Silver był jego kuzynem, choć nikt o tym nie wiedział; nawet Kan.
Wręcz z westchnieniem ulgi przywitał brak odbioru, jednak zaraz cofnął się o krok, gdy do jego uszu doszły słowa poczty głosowej.
- …matko, widocznie musisz mieć jakąś ważną…
- To głos Kage… – mruknął osiemnastolatek, rozłączając się. Zaraz też spojrzał na kuzyna, uśmiechając się do niego z wyższością. – Kochany szczeniaczek… jak się cieszę, że jednak pozwoliłem temu idiocie, byś należał do tego gangu. Z drugiej strony, inteligentny też jesteś, tylko tchórzliwy. Nie martw się, ja już to zmienię.

~ * ~

Anya zaraz po tym jak wbiła strzykawkę ze środkiem usypiającym w szyję chłopaka, kazała się wszystkim wynieść z pokoju. Tłumaczyła się przy tym, że musi mieć trochę swobody. Dlatego też całe towarzystwo wyniosło się do kuchni.
- Chce ktoś jeszcze może herbaty? – spytała cicho Nana, bojąc się przerywać swoim głosem ciężką atmosferę, jaka zapanowała. Wszyscy pokręcili przecząco głowami, tak więc dziewczyna wlała wrzątku tylko do jednego kubka, odstawiając czajnik. Chwyciła kubek za uszko, po czym postawiła go na stole, siadając na kolanach swojego chłopaka.
- Przepraszam… – mruknął w końcu starszy z bliźniaków. Domyślał się, że to wszystko miało miejsce, przez jego rozchwiane nerwy. Nie był w stanie dopuścić do siebie myśli, że przegrali. Dlatego też nie myślał nad tym co mówił do chłopaka.
Teraz jeszcze okazało się, że to on był ich przeciwnikiem. Zdradził mimo, iż nie należał do gangu Mizukiego. Zdradził ich jako kompan, którego zaczynali już tak traktować.
- Bracie… – szepnął cicho Lucas wstając ze swojego miejsca i przytulając się niepewnie do pleców brata.
- Nie chcę, by ta sytuacja zniszczyła nasze relacje, Isami – dodał jeszcze Caleb, patrząc wręcz błagalnie na swojego przyjaciela. Rudzielec ze spuszczoną głową zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na otoczenie, gdyby nie dłonie leżące na stole i coraz mocniej zaciskające palce w pięści.
- Isa-chan, mogę się tylko domyślać jakie uczucia tobą targają, ale wiedz, że Caleb naprawdę żałuje swoich czynów. – Zabrała głos jedyna dziewczyna w ich gronie. Brat jej chłopaka, w końcu podniósł głowę, wbijając w nią bolesne spojrzenie. – Doskonale wiesz, że on to jak w gorącej wodzie kąpany. Wpierw robi, później myśli. – Brnęła dalej. Skoro zwrócił na nią uwagę, to już miała duże szanse na dotarcie do niego. – Wybacz mu, proszę.
- Nie jestem zły – odparł, nie siląc się nawet na pokrzepiający uśmiech. Było mu tak źle. Bał się o szatyna. Naprawdę zależało mu na nim; nawet wzmianka o tym, że to Naoya jest tym, który doprowadził do ich przegranej, nie zmieniły uczuć, jakie żywił względem niego.
- Naprawdę nie chciałem – bąknął jeszcze Caleb, jakby nie do końca był przekonany co do tego, co oznajmił właśnie jego przyjaciel.
- Boję się… – wyznał ten w końcu, patrząc uparcie na Nanę. Dziewczyna zeszła z kolan bruneta, podchodząc do Isamiego. Chwyciła delikatnie, lecz stanowczo jego dłoń, przykładając do swego brzucha.
- Czujesz? – spytała go poważnym głosem. Tak rzadko wypływającym z jej ust. Wpatrywała się uważnie w jego twarz. – Kopią… obydwoje… – dodała, jakby właśnie nie było to najoczywistszym zjawiskiem podczas ostatniego miesiąca ciąży.
- Nie widzę związku… - mruknął cicho, oddając spojrzenie. Mimo, iż dziewczyna puściła jego dłoń, ta dalej spoczywała na jej błogosławionym stanie, delikatnie masując to miejsce. Z dziwnym uczuciem euforii, wyłączał się od świata, skupiając się tylko na ruchach dzieci w łonie Nany. To takie niesamowite uczucie, czuć jak ich kończyny raz po raz uderzają w brzuch.
- Ja też się boję… O nich… – wyjaśniła to, co miała na myśli od samego początku. – Niedługo zbliża się ich termin narodzin. Ja natomiast nie wiem, czy jestem gotowa. Boję się, iż nie sprawdzę sie w roli matki, albo co gorsza, że moi rodzice naprawdę będą chcieli ich oddać do adopcji.
- Nie stanie się tak, Nana – zapewnił chłopak, wstając. Zabrał dłoń przenosząc ją na jej policzek. – Tylko ty jesteś odpowiednia do opieki nad nimi. Twoi rodzice pewnie też zdają sobie z tego sprawę. – Pochylił się lekko z zamiarem ucałowania jej warg. Tak bardzo tego pragnął. Zdając sobie sprawę z tego co chciał zrobić, zarumienił się z zażenowania, ostatecznie ustami muskając jej policzek. – Jesteś ukochaną mojego brata, moją bratową i niespełnioną miłością. Moi rodzice już uważają cię za swoją synową. Dlatego wiedz, że nasz dom jest zawsze dla ciebie otwarty. Nie ważne kto w nim będzie, każdy potraktuje cię jako honorowego członka rodziny.
Dziewczyna przytuliła się do niego, łkając cicho.
- Eghem… – Anya weszła do kuchni z małą, metalową, kosmetyczną nerką. Stanęła przy zlewie, ściągając z rąk lateksowe rękawiczki. Je, jak i wszystkie zakrwawione gazy wyrzuciła do kosza. Następnie odkręciła wodę, zmywając krew, jaką i tak miała na rękach; tam gdzie nie sięgały już rękawiczki.
- Co z nim?! – krzyknął, od razu puszczając dziewczynę i podbiegając do Nakamury. Brunetka westchnęła ciężko odwracając się od kranu, wycierając dłonie ręcznikiem. Spojrzała wpierw na rudzielca, a później kolejno na resztę zebranych w kuchni.
- Nic mu nie będzie. Krwawienie ustało, a to już duży plus. Martwię się jednak o jego oczy. Został uszkodzony układ nerwowy zarówno w jednym oku, jak i w drugim. Chociaż wydawać by się mogło, że prawe było bardziej narażone. – Przerwała na chwilę, czując wibracje komórki. Wyciągnęła szybko aparat, a widząc kto próbuje się dodzwonić, warknęła cicho. – Matko, zawracają tylko dupę. Czego? – rzuciła do słuchawki, gdy tylko odebrała. – Wszystko z nim w porządku… Nie, daję sobie całkowicie sama radę. I nie, nie wysyłajcie mi nikogo do pomocy… Eech? Już jedzie…? …Z kimś…? …Cholera! – Wyłączyła szybko aparat, wkładając go ze złością do kieszeni spodni.
Podeszła do szafki, otwierając ją na oścież. Przesuwając pudełka z różnymi herbatami, sięgnęła po paczkę papierosów. Szybko wyciągnęła jedną fajkę, wkładając ją miedzy wargi. Chwyciła za zapalniczkę, leżącą na blacie stołu, po czym odpaliła szybko papierosa, zaciągając się mocno. Wydawała się jakby paliła od dawna, a przecież nikt jeszcze nie widział jej palącej.
- Co jest? – Nana podeszła do Anyi patrząc na nią uważnie. Nie znała jej tak dobrze, jak Isami, czy Mizuki; mimo to potrafiła zauważyć to, czego nie widzieli inni. Tak jak to, że kobieta, gdy tylko rozłączyła, zaczęła się trząść lekko na całym ciele.
- Jego opiekun jedzie tu, wraz… – Zacisnęła mocno pięści, aż zbielały jej knykcie. Wypuściła dym papierosowy, zastanawiając się jak ma określić tą kobietę. Przecież nie może powiedzieć im niczego. Nawet ten dzieciak nie miał pojęcia kim ta kobieta jest naprawdę.
Ona już wiedziała, kim jest ten szczeniak. Zdążyła to sprawdzić, gdy go sklejała.
Żył cały czas w kłamstwie. Jego całe jestestwo było kłamstwem. On już dawno powinien nie żyć. Tak wielu go już zabijało. Tak wielu zadawało mu śmiertelne rany. A ten w dalszym ciągu trzymał się tego świata. Wracał zawsze, by później znów zniknąć na jakiś czas.
- Z kim ma przyjechać? – Nie mogła odpowiedzieć na jej pytanie. Nikt nie mógł się dowiedzieć. Musiała nakłonić ich jakoś do opuszczenia pomieszczenia. Nie mogli zobaczyć jak potraktują tego dzieciaka. Isami nie mógł tego ujrzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz