Chłopak
jęknął sfrustrowany, nie mogąc do końca zapiąć popręgu do siodła. Biała Lilia
raz po raz łypała na niego swoimi ciemnymi oczyma, jednak stała spokojnie
czekając, aż w końcu mu się uda.
-
Cholera… – Cofnął się kilka kroków, odwracając się i uderzając o drewnianą
ściankę boksu. Nieświadomie jego dłoń powędrowała do miejsca, gdzie jeszcze
czuł palące zęby na skórze. Zaraz jednak zabrał rękę, ponownie próbując
osiodłać klacz.
Odetchnął
parę razy, po czym stanął obok Lilii. Podniósł tybinkę, by mieć lepszą
widoczność na przystuł i popręg – jak na razie tylko luźno zapięty. Chwycił
pierwszą klamrę popręgu zapinając do prawej przystuły najmocniej jak tylko
umiał. Gdy tylko mu się to udało, uśmiechnął się delikatnie, biorąc drugą
klamrę i przypinając ją do lewej przystuły. Pamiętał dobrze, że środkową
powinien pozostawić wolną. Uśmiech powiększył się na jego twarzy, z
zadowoleniem poklepał lekko klacz po szyi i pobiegł szybko po uzdę.
Wiedział,
że normalnie, wpierw zakładało się koniu tranzelkę, jednak on wolał robić to
właśnie w tej kolejności. Zauważył, że wtedy Biała Lilia jest bardziej spokojna
i nie szarżuje tak bardzo, gdy na niej jeździ.
Z
ogłowiem, w stosunku do siodła poszło mu nadzwyczaj łatwo. Możliwe nawet, że
klacz widząc jego starania, zlitowała się nad nim i nie uciekała pyskiem. Zero
poklepał ją po szyi w nagrodę za jej cierpliwość, po czym ustawił odpowiednią
dla niego długość strzemion. Następnie stanął po lewej stronie klaczy, chwycił
wodze i przedni łęk, zadarł wysoko nogę, by ułożyć stopę w strzemieniu, drugą
rękę układając na tylnim łęku. Spojrzał szybko, czy klacz nie będzie chciała
się przypadkiem ruszyć, jednak ta w dalszym ciągu stała spokojnie. Dlatego też
odepchnął się mocno od podłoża, przerzucając
prawą nogę nad grzbietem klaczy i usiadł łagodnie w siodle. Szybko odnalazł
drugie strzemię wsuwając w nie stopę, po czym zebrał wodze i ściskając jej bok
piętami, nakazał szybki stęp.
Gdy
tylko opuścili stajnię, smoknął na nią i kłusem pojechał pod padok. Widząc
stojącą przy płocie osobę, warknął cicho zirytowany, mimo to dalej wytrwale
jechał przed siebie. Nawet chyba, by się trochę popisać, ścisnął Lilię
przyśpieszając do galopu i nakierowując ją na ogrodzenie. Było dość wysokie;
coś około metra czterdziestu , jednak wiedział, że jego klacz i wyższe
przeszkody jest zdolna przeskoczyć.
Będąc
już blisko płotu, pochylił się lekko w siodle, jednocześnie oddając Lilii
odrobinkę wodzy. Po chwili mógł tylko poczuć jak wierzchowiec odrywa się od
ziemi i przez moment trwają w fazie lotu. Mimowolnie uśmiechnął się ponownie;
uwielbiał jeździć konno, a już szczególnie skakać.
Lilia
gdy tylko przeskoczyła swoją przeszkodę, biegła dalej nie zwalniając. Wręcz
przeciwnie, przyśpieszyła jeszcze bardziej. Zero już wiedział, co to oznacza.
Najwidoczniej postanowiła go zrzucić w bardzo bliskiej przyszłości.
Zarżała
dziko, zatrzymując się nagle, przez co chłopak poleciał w siodle do przodu.
Zaraz też podniosła wyżej łeb, na szczęście jednak srebrnowłosy nie uderzył w
nią. Chwycił mocniej wodze, skracając je, jednocześnie ciskając ją piętami.
Klacz przystąpiła gwałtownie z kopyta na kopyto, by podnieść przednie kopyta do
góry. Dosłownie przez parę sekund balansowała w tej pozycji, tylko po to, aby
znów opaść i ruszyć galopem.
Chłopiec
trzymał się w siodle, jednak niewiadomo dlaczego, nie mógł jej uspokoić. A
przecież Lilia praktycznie od razu robiła się spokojna, gdy ten tylko tego od
niej wymagał.
-
Lilia, nie szarżuj! – krzyknął cicho, czując powoli zaczynającą się kłębić
panikę w jego piersi. Klacz w tym momencie dosłownie zachowywała się niczym
dziki mustang, który nie chciał dać się okiełznać i walczył, byleby tylko móc
uciec. – Nie szarżuj! …Aaagh! – Cichy
krzyk wyrwał się z jego gardła, gdy poczuł jak gdyby za pomocą jakiejś
tajemniczej siły jego nogi wypadają mu ze strzemion, a dłonie puszczają wodze,
tym samym sprawiając, że został zrzucony z klaczy. Przez chwilę leżał otępiały
na ziemi, próbując pojąć, co właśnie miało miejsce.
- Nic
ci nie jest? – Usłyszawszy jakiś głos nad sobą, otworzył dotąd zamknięte powieki.
Przed nim pochylał się mężczyzna. Zbrodnią byłoby określenie go jako zwykłego
mężczyznę, jakich często może widzieć, gdy zdarzało mu się wychodzić do miasta.
Ten był przykładem elegancji i piękna gentlemana. Mimo, iż ubrany był
zwyczajnie, prezentował się wręcz nieziemsko. Ciemne dopasowane spodnie
podkreślały zarys mięśni nóg. Nogawki wsunięte były w również ciemne,
jeździeckie buty ze srebrną klamrą. Jasna, perłowej barwy koszula praktycznie
zlewała się z jego mleczną skórą; przychodząc na myśl skórę arystokraty.
Kontrastowało to z jego wręcz kruczymi włosami, których krótsza część okalała
jego twarz, gdy reszta spływała po jego piersi i ramionach. Przyglądał mu się z
pewną dozą rozbawienia jak i zmartwienia, co dobrze odznaczało się w jego
wściekło czerwonych oczach. Zero zauważył nawet, że spomiędzy jego włosów widać
szpiczaste, jakby elfie uszy.
-
Aaaj… – stęknął cicho, czując rękę mężczyzny na swojej prawej nodze, trochę
powyżej kostki. Podniósł głowę zauważając, iż jego kończyna jest wygięta pod
dziwnym kątem. Przełknął ciężko ślinę, nie mając pojęcia jak to się mogło stać.
Przecież wiele razy zdarzało mu się spadać z konia, jednak jeszcze nigdy nie
miało to żadnego skutku.
-
Spokojnie, nic ci nie będzie – powiedział mężczyzna, drugą ręką łapiąc go za
podbródek i zmuszając, aby chłopiec spojrzał mu w oczy. Zero czuł się dziwnie
pod naporem jego spojrzenia. Było dla niego hipnotyzujące; czuł jak zatapiał
się w jego oczach. Kiwnął nieświadomie głową, gdy mózg zarejestrował znów
poruszające się wargi mężczyzny, chociaż nie dotarły do niego słowa.
Po
chwili bezczynności z ich strony, skrzyknął przeraźliwie z bólu, gdy poczuł
szarpnięcie jego chorą nogą. Mężczyzna przygarnął zaraz chude ciałko
trzynastolatka, szepcząc ciche przeprosiny.
-
Musiałem nastawić ci złamaną nogę. Nie chciałem, abyś trafiał do szpitala, by
jakiś niekompetentny lekarz zajmował się tobą – wytłumaczył się zaraz.
-
Jedyny kto jest niekompetentny to ty – warknął chłopiec, układając dłonie na
jego torsie, by odepchnąć go od siebie. – Zostaw mnie!
- Uspokój
się… – syknął, a chłopiec zaraz zamilkł. Znów został złapany w jego
hipnotyzujące spojrzenie. Widząc zadowalający go efekt, wydobył z kieszeni
spodni mały, kryształowy flakonik. Zębami wyciągnął korek, po czym przystawił
szyjkę naczynka pod usta chłopca. Nakazał cicho, by wypił zawartość, co
trzynastolatek natychmiast wykonał. – Grzeczny chłopiec. – Ucałował obydwa jego
policzki. Zero mógł poczuć dziwnie, przyjemne ciepło rozchodzące się po jego
nodze.
- Co
to było? – spytał cicho, gdy mężczyzna odsunął się od niego, wstając. Zaraz też
wyciągnął ku niemu ręce, łapiąc go za ramiona i podnosząc do pionu. Ze
zdziwieniem stwierdził, że może stać normalnie, a jeszcze przed chwilą złamana
noga, nie daje o sobie znać. – Jak…?
-
Jesteś wampirem, dlatego też moja krew wymieszana z paroma innymi składnikami,
sprawiła, że kość tuż po nastawieniu, zrosła się. – Pochylił się, muskając jego
wargi. Zero zarumienił się, jednak nie wiedząc dlaczego nie odsunął się od
niego. Znów jakaś tajemnicza siła sprawiła, że nie dość, że oddał mu owe
muśnięcia, to jeszcze przylgnął do niego całym ciałem.
-
Spokojnie, maleńki. – Chłopaka ogarnęło uczucie Déjà vu. Mógłby przysiąc, że
już kiedyś był w podobnej sytuacji. Tyle samo bólu, a w między czasie te powtarzające
się słowa. Czuł się zagubiony; nie wiedział co powinien uczynić w tej sytuacji.
- Kim
ty jesteś? – spytał cicho, trzymając się kurczowo koszuli mężczyzny.
-
Kimś, kto drży ze strachu o każdą sekundę twojego życia – odparł, uśmiechając
się do niego zagadkowo. – Jednak nie rozmawiajmy tu… Przenieśmy się do jakiegoś
przyjemniejszego miejsca. – Coś skurczyło się boleśnie w jego żołądku, by zaraz
szarpnąć gwałtownie. Wciągnął głośno powietrze, rejestrując fakt, iż jest
bardziej chłodne niż jeszcze kilka sekund temu. Otworzył oczy patrząc na ciemne
ściany nieznanego mu pomieszczenia.
-
Spokojnie, Zero. – Mężczyzna znów otoczył go ramionami, narzucając mu podążanie
w kierunku dużego łoża, mogącego spokojnie pomieścić trzy, może nawet cztery
osoby.
-
Gdzie my jesteśmy? – Czuł, jak serce boleśnie uderza o jego żebra, chcąc wyrwać
się i uciec przysłowiowo: „tam, gdzie pieprz rośnie”.
- W
mojej sypialni – odarł to tonem, jakby było to najoczywistszą rzeczą na
świecie. Jednocześnie opadł na chłodną pościel, a chłopiec na niego. – Spokojnie,
nic ci nie grozi. – Pocałował go, uporczywie będąc z nim w kontakcie wzrokowym.
Dzięki temu, spięte ciało chłopca natychmiastowo rozluźniło się. Dlatego też
jego dłonie powoli zaczęły sunąć po ciele chłopaka, zmierzając stopniowo ku
pośladkom.
-
Znasz moje imię, skąd? – spytał, wzdychając rozluźniony. Ruchy mężczyzny były
przyjemne. Sprawiały, że jego umysł praktycznie całkowicie wyłączał się,
skupiając się tylko na płynącej przyjemności.
-
Kiedyś cię już spotkałem… – odparł, masując tyłek Kiryuu przez materiał spodni.
– Od tamtej pory, staram się ciebie obserwować. – Miał świadomość, że maluszek
nie słucha już do końca jego słów. Jego dłonie sprawnie wkradły się pod spodnie
i bieliznę trzynastolatka, gładząc czule jędrne półkule. Uśmiechnął się
półgębkiem, gdy do jego uszu doszło ciche jęknięcie. – Podoba ci się… –
zauważył z rozbawieniem, pozwalając sobie wyciągnąć jedną rękę i objąć go w
pasie. Przeturlał się tak, że to Zero leżał teraz na pościeli.
- Imię
– wyszeptał nagle, otwierając jeszcze przed chwilą zamknięte oczy. Mężczyzna
mógł dojrzeć iskierki podniecenia czające się w jego spojrzeniu. – Powiedz mi
swoje imię – poprosił, wyciągając ramiona i obejmując jego szyję przyciągnął do
pocałunku.
Przepraszam,
maleńki. Nie mogłem dopuścić, aby ktoś inny posiadł cię pierwszy, pomyślał
gorzko, gdy oddawał pocałunek wkradając się językiem do wnętrz ust chłopca. To
jedyny sposób, abyś był mój w całości.
-
Passio – mruknął nisko, w chwili oderwania się od chłopca, by ten mógł
zaczerpnąć powietrza. – I oddychaj przez nos następnym razem. – Tym razem
pocałunkami zaczął obdarowywać szyję chłopca, kolejno pozbywając go ubrania.
-
Passio – powtórzył za nim, wzdychając głośno. To co mężczyzna mu robił było
niesamowite. Miejsca, jakie jeszcze przed chwilą były obdarowywane pocałunkami,
teraz paliły żywym ogniem. A ugasić to mogły tylko wargi bruneta.
Jęknął
zaskoczony, gdy długie palce objęły delikatnie, lecz stanowczo jego członka.
Powolne ruchy po trzonie, wprawiały go w uczucie zarówno wstydu jak i
przeogromnej rozkoszy. Przyłożył prawą zaciśniętą kurczowo pięść do ust; w ten
sposób starając się chociażby uciszyć. To, jakie dźwięki opuszczały jego gardło,
było już samo w sobie żenujące; nie mówiąc już nawet o myśleniu o tym. I tak
już był wystarczająco czerwony na twarzy.
-
Pozwól zobaczyć mi twoją twarz, Zero – powiedział przybliżając swoją twarz ku
jego. Wolną ręką delikatnie odsunął dłoń chłopaczka, tylko po to, by móc
ucałować jego wargi.
- Passio…
– Tylko tyle zdołał wyksztusić. Ręka poruszała się coraz szybciej doprowadzając
go wręcz do obłędu. Jego jęki nawet głuszone przez pocałunki, doskonale
roznosiły się po sypialni. Brunet drugą ręką powędrował na jego tyły, gdzie
zaraz palce zagłębiły się w chłopcu.
Weszły gładko, zauważył rozbawiony. Zero był tak zaabsorbowany przyjemnością
jaką mu ofiarowywał, że nawet nie zwrócił uwagi na penetrujące go już miarowo
dwa palce. Dopiero gdy dołączył do nich trzeci, chłopiec jęknął zarówno z
rozkoszy, jak i bólu.
-
Spokojnie, zaufaj mi. – Ponownie doprowadził do kontaktu wzrokowego. Póki nie
wie wszystkiego, jest podatny na ten zabieg w większym stopniu.
-
Proszę, szybciej… – wyszeptał dokładnie to, co chciał usłyszeć. Jego
nieprzytomne oczy, zasłonięte były za mgiełką podniecenia, dlatego też nie czuł
aż tak wielkich wyrzutów sumienia.
-
Oczywiście, maleńki – odparł, zaraz wchodząc w niego jednym szybkim ruchem.
Zdążył już nanieść na swojego członka jak
i na dziurkę srebrnowłosego
odrobinę olejku różanego. Zero krzyknął bardziej z rozkoszy niżby z cierpienia,
wyginając się w lekki łuczek.
Passio
w dalszym ciągu poruszał szybko ręką, gdy dawał też mu chwilę czasu na
przyzwyczajenie się do tego uczucia.
-
Passio… – Zero wyciągnął ku niemu swoje ramiona, najwyraźniej pragnąc
przytulenia się do niego w chwilach uniesienia. Posłusznie pochylił się niżej
pozwalając, aby drobne ramionka oplotły ciasno jego szyję, a chłopiec sam
wtulił się w niego. Jego drobne bioderka podrygiwały lekko zapowiadając
zbliżający się wielkimi krokami orgazm. Sam nie mogąc się już powstrzymać,
zaczął poruszać się w nim w szaleńczym tempie.
Jednak
nie wywołało to żadnych negatywnych efektów. Było nawet odwrotnie, chłopiec
zaczął jęczeć jeszcze głośniej, falując biodrami. Czułe uszy mężczyzny
wyłapywały coraz szybciej łapane spazmatycznie powietrze.
-
Ja…achh! Ja juuu-uchh już nie… nghh! Wytrzymam! Aaghhhh! – krzyknął urywanie,
dochodząc na dłoń mężczyzny i swój brzuch. Passio przyśpieszył jeszcze bardziej
nie chcąc przedłużać już ich zbliżenia. Doskonale widział, jak Zero opada na
poduszki wyczerpany. Rozchylił nabrzmiałe od pocałunków wargi, starając się tak
szybciej wyrównać oddech.
- Ughh…
– stęknął, wylewając się w jego wnętrzu. Wyszedł jeszcze z niego szybko, a
część spermy wydostała się na brzuch i członka chłopca. – Byłeś cudowny…
Dziękuje ci za to… Nigdy nie zapomnę tego, co mi ofiarowałeś – szepnął chłopcu,
który spojrzał na niego praktycznie spod zamkniętych powiek. Mruknął coś cicho
w odpowiedzi, zaraz zapadając w sen. Widać było jak był wyczerpany. – Nie chcę
jednak, abyś na razie o tym pamiętał. Tym bardziej, iż zauważysz, kto kierował
twoją wolą. – Ucałował go szybko, wstając z łóżka. Pstryknął palcami, a zaraz
drzwi naprzeciwko łoża otworzyły się, ukazując piękną złotowłosą kobietę w
kobaltowej sukni balowej. Tren ciągnął się po ziemi, jednak blondynce wydawało
się to nie przeszkadzać. Spojrzała na niego z uśmiechem, odbijającym się w jej
śnieżnobłękitnych oczach. To właśnie było najdziwniejsze w Nobody. Źrenice nie
były czarne, tylko białe. Chociaż Nobody pozwalała sobie tylko w jego
obecności, na pokazywanie swoich prawdziwych oczu. Tylko on miał ten zaszczyt
widzieć cząstkę, prawdziwej postaci Nodoby. Szkoda tylko, że nie może jeszcze
raz ujrzeć tego pięknego ciała. Obraz, jaki miał jeszcze w swojej pamięci był
już ulotny.
- Aleś
go wymęczył, Passio – zwróciła się do niego kobieta, podchodząc bliżej do łóżka.
Przyjrzała się ciału chłopca, oblizując bezwiednie usta. – Ubierz się, a ja
wymarzę mu pamięć. Nie będzie pamiętał nic z waszego spotkania. Zapomni także o
bólu, jaki odczuwałby, gdyby mała dziwka trzeciego księcia Lero, miała to
uczynić.
-
Wiesz, że ci ufam. – Ucałował jej równie drobne jak chłopca wargi. – Nie ma
czasu, by go umyć. Wyczyść go również magicznie i ubierz.
-
Dobrze. – Zaśmiała się dźwięcznie. Śmiech przywodził na myśl tysiące małych
dzwoneczków, które razem dzwoniąc tworzyły melodię, zapierającą dech w
piersiach. - Później tylko pozwól i mi
go odprowadzić… Przecież ja również go kocham.
-
Oczywiście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz