niedziela, 28 kwietnia 2013

Wojna Gangów - 6



Uderzył mocno pięścią w brzuch stojącego najbliżej niego osobnika. Mężczyzna około dwudziestu-paru lat, zgiął się wpół z powodu tak niespodziewanego ataku. Charknął kilka razy, chyba tylko siłą woli dalej stojąc na nogach. Musiał przyznać, że ten cios może powalić przeciwnika.
Reszta zebranych zamilkła patrząc uważnie na dzieciaka, który to zrobił, a jakiego mieli okazję poznać nie tak dawno. Od tamtej pory znacznie im pomógł walkach z ich przeciwnikiem. Różnice tego co było kiedy, a co jest teraz widać gołym okiem. Jego taktyki zawsze musiały być dopracowane do najdrobniejszego szczególiku, nawet możliwości pogodowe brane były pod uwagę i czasem nawet wykorzystywane. Nawet jak coś nie poszło po jego myśli, to miał za każdym razem przygotowany plan awaryjny. Jednak osoba, która mu podpadnie, nie mogła czuć się dobrze, po tym jak serwował mu porządna nauczkę. Doprawdy chłopak miał przeróżne, czasem nawet dziwne pomysły, chociaż później stawały się niezwykle przebiegłymi taktykami.
Dzieciak mimo swojej drobnej postury potrafił poradzić sobie, nawet gdy był atakowany przez trzech uzbrojonych w pałki przeciwników; zdążyli już się przekonać, gdy następnym razem, gdy się zjawił, chciano go uciszyć. Oczywiście później dodatkowo doszła do tego jeszcze reprymenda od ich szefa, która zawsze kończyła się sporymi obrażeniami u osób, które mu podpadły.
- Macie mnie słuchać. Nie mam zamiaru się powtarzać – wywarczał, niczym rozjuszony pies. Cofnął się z krok, czy dwa, tylko po to, by mógł prawdopodobnie przelecieć wzrokiem po wszystkich. Co do tego nie byli pewni, maska jaką nosił skutecznie uniemożliwiała im zobaczenie twarzy nastolatka. I to było kolejną zagadką ich nowego pomocnika-stratega.
Wiele osób spekulowało już na ten temat. Niektórzy twierdzili, że jest tak brzydki, że po prostu boi się pokazywać swojej twarzy, inny wręcz przeciwnie. Zdarzały się nawet osoby, które mówiły, iż chłopak musi być jakąś szychą i po ujrzeniu jego twarzy rozpoznają go, jednak najbardziej trafne było stwierdzenie prawej ręki ich szefa: „Ten cały Kage jest po prostu tchórzem. Boi się pokazać swojej twarzy, zupełnie tak jakbyśmy mieli to jakoś wykorzystać. Zapewne to jakieś Cudowne-Dziecko, które się znudziło zabawkami i postanowiło urozmaicić sobie jakoś życie.” Mimo to oni dalej zastanawiali się, nad powodami noszenia maski; co go do tego nakłoniło.
- Jeśli wykonacie wszystko jak należy, za niecałe trzy tygodnie odzyskacie już swoje terytorium. – Stanowczy, aczkolwiek melodyjny głos rozbrzmiał większości w uszach, jeszcze z kilka razy.
- Ale dlaczego tak późno?! – Komuś widocznie nie podobała się wizja tak długiego czasu oczekiwania.
- Hmpf, jeśli chcesz możesz zająć na jeden dzień moje miejsce. Wiedz, że to nie jest takie proste. Do tego muszę wziąć pod uwagę to, że oni nie mogą się domyśleć, że tak nagle staliście się tak bardzo współpracujący między sobą. Przez jakiś czas musimy sprawiać wrażenie, takie jakie sprawiamy od ostatniego tygodnia. Niech myślą, że jesteśmy tylko na takim poziomie. Najlepszy atak to ten niezapowiedziany, mimo iż przeciwnik domyśla się go. – Znalazł się przy chłopaku, który to miał wątpliwości co do tego planu. Chwilę mu się przyglądał, po czym szybkim ruchem chwycił go za prawe ramię, a jasnowłosy chłopak, skrzywił się z widocznego bólu. – Nie walczysz dzisiaj, ani przez kilka kolejnych dni. Myślałeś, że nie zauważę, iż jesteś ranny? Idź do Saia, niech Cię dobrze opatrzy.
- Hai. – Prawie, że splunął to słowo, kierując się w stronę siedzącego na skrzyni bruneta.
- Mam nadzieję, że i tym razie dacie z siebie wszystko. – Zabrał głos lider grupy. Silver podszedł do Kage od tyłu i przytulił do siebie smukłe ciałko chłopaka, zaciskając palce na jego biodrach. Chłopak natychmiast trzepnął go po palcach, pokazując mu tym samym, że to mu się nie podoba, jednak nie zrobił już nic innego.
Po opuszczonym magazynie rozniosły się krzyki, zgadzających się z nim ludzi. Silver uśmiechnął się zadowolony. Szkoda tylko, że nie mógłby być z chłopakiem sam na sam. Kage zawsze znikał po potyczkach, wcześniej mówiąc komuś z gangu jakiś komentarz. Będzie musiał znaleźć jakiś na niego sposób.

~ * ~

- Słuchajcie mnie wszyscy. Niedługo ci dranie się tu zjawią. Jednak tym razem ich pokonany! Niech wiedzą, do kogo należy ta ziemia! – Reszta zawtórowała mu radosnymi okrzykami. Isami założył pierwszy kominiarkę, by jego towarzysze zaraz uczynili to samo. Akurat w tym samym momencie mogli zauważyć, jak ich przeciwnicy pojawiają się. Silver wyszedł na przód, patrząc prosto w oczy zastępcy Mizukiego.

- To co, gotowi na skopanie wam tyłka? – Wyciągnął zza paska spodni dwa kaskiety, po czym z krzykiem rzucił się w ich kierunku. Isami nie pozostawał mu dłużny, sam zaraz napierając na niego. Zaraz jednak zmuszony był walczyć z kimś innym.

Będąc popchniętym do tyłu, spojrzał na chwilę w górę, by zauważyć, iż na dachu opuszczonego budynku, stoi jakaś postać. Ta sama, która od jakiegoś czasu zawsze ich obserwowała. Musiał to sprawdzić.

- Muszę się w czymś upewnić! – krzyknął do Caleba, który to właśnie się obok niego pojawił. – Zastąp mnie w kierowaniu przez chwilę.

- No problem.

Wyciągając tonfy, skierował się do budynku, uważając by nie zostać z tego względu w żaden sposób zdradzonym. Będąc już na dachu rozejrzał się na boki, zauważając, iż jego postać, właśnie leży na brzuchu, w takiej pozie obserwując odgrywająca się na dole walkę.


~ * ~

Chłopak nie brał udziału w ich potyczkach, tylko obserwował. Starał się zauważyć jak najwięcej szczegółów. Dla przykładu chociaż wszyscy z Dark Devil nosili kominiarki, prawdopodobnie, by nikt nie rozpoznał, on doskonale odnajdywał wśród nich wzrokiem czwórkę ludzi. Ich ruchy, styl wyróżniały się; doskonale można było zauważyć, że musieli być wysoko w hierarchii, gdyż jeden gest lub słowo którego z nich sprawiały, że wszyscy nagle zmieniali swoje położenie, bądź też swoją własną technikę; z pięści do pałki.
Chciał się dowiedzieć, który z tej czwórki był liderem. Tylko jak na razie żaden się z tym nie zdradził.
- Gdzie ten Darkness? – mruknął cicho, przygryzając wargę. Dopiero teraz zauważył, iż jeden z najbardziej rozpoznawalnej czwórki zniknął. – Hmm… czyżby wasz jeden kompan stchórzył?
- Ależ oczywiście, że nie… – Odwrócił się gwałtownie patrząc wprost na chłopaka, który to jeszcze nie tak dawno walczył. W obydwu dłoniach dzierżył tonfę. – Po prostu, nie mogłem znieść czyjegoś nachalnego wzroku. – Ustawił się w pozycji do ataku, jednak nie wykonał kolejnego kroku, by rzucić się w jego kierunku. – Kim jesteś i w jakim celu tu przebywasz?
- By obserwować. – Przez chwilę zdawało mu się, gdy poruszył lekko głową, że mógł ujrzeć znajome szmaragdowe tęczówki.
- Tego, to i ja się domyśliłem, ale po co? – warknął głośno. Kage prychnął na to tylko lekceważąco.
- Gdzie jest wasz lider, Darkness? – Spytał wstając z podłoża dachu, dwupiętrowego budynku, na którym jeszcze przed chwilą był sam.
- To nie powinno cię obchodzić. – Nie czekając już na nic zaatakował. Nie miał zamiaru gadać z tym durnym dzieciakiem. Jedyne co robił to go irytował. Chłopak odskoczył do tyłu, chcąc uniknąć uderzenia i wtedy też dopiero zrozumiał, że w tamtym miejscu nie ma już dla niego żadnego gruntu. Atakujący go również to zauważył.  Jeśli nic nie zrobi, to spadnie, a przecież nie chciał nikogo zabijać. Dlatego też szybko opuścił tonfy, które poleciały w dół, uderzając o podłoże z dużym hałasem, a on sam rzucił się mniejszemu chłopakowi na ratunek, łapiąc go za przegub dłoni, nie pozwalając tym samym, aby spadł.
- Jeśli ktoś nas zobaczy pomyśli, że zdradzamy swoje drużyny. Jestem Kage. – Zamaskowany zaśmiał się cicho pozwalając, aby chłopak wciągnął go powrotem na dach. Nikt nie zauważył tego zdarzenia, prócz wybuchowego lidera, który to natychmiast zaczął śpieszyć swojemu małemu strategowi na pomoc.
Naoya widząc jak jego przeciwnik po puszczeniu go, natychmiast stara się chwycić swoją broń, rzucił się na niego, powalając wyższego chłopaka na ziemię. Usiadł szybko na jego biodrach i chwycił jego nadgarstki nad głową.
- Spokojnie, pomogłeś mi, więc nie mam zamiaru nic ci robić. Tylko nie chcę przypadkiem znów odskoczyć w złe miejsce – powiedział na jednym wdechu. Miał wobec niego dług, tak więc nie mógł go zaatakować; przecież przed chwilą został przez niego uratowany. Dlatego też postąpił tak, a nie inaczej. Nie chciał zrobić mu krzywdy, a nie obeszło by się z tym, gdyby się bronił. Była taka możliwość, że jego nawyki wzięły by górę. – Powoli puszczę twoje nadgarstki, tylko proszę nie atakuj, bo i ja tego nie zrobię. – Widząc jak kiwa lekko głową, powoli puścił jego dłonie, by w tym samym momencie poczuć jak jest z niego zrzucany, a następnie przyszpilany do podłoża przez niego.
- Wiesz, jesteś naiwny. Nie powinieneś ufać swoim wrogom. – Zauważył, chwytając pewnie jego przeguby. Zacisnął na nich mocniej palce, co Kage zareagował syknięciem. Był już pewny, że przez jakiś czas mogą być czerwone ślady.
- Puść go! – Krzyk lidera Blade Children był z pewnością słyszany i na dole, gdzie miejsce miała główna walka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz