niedziela, 21 kwietnia 2013

Anielski Niewolnik - 18

- Dlaczego nic nie robisz? – Czarnowłosy lokaj usiadł sobie wygodnie na krześle, odchylając głowę do tyłu. Spod półprzymkniętych powiek, spoglądał na stojącą przy toaletce i malującą zawzięcie oczy dziewczynę. Parsknął śmiechem po pewnym czasie, bezczynnego spoglądania na nią. – To i tak ci nie pomoże. Twojej brzydoty nikt już nie pobije.
- No wiesz ty co?! – oburzyła się ze śmiechem, grożąc mu lekko palcem. – Nawet nie masz pojęcia, ilu mężczyzn proponowało mi coś więcej niż tylko lampkę wina.
- No tak… – Chłopak westchnął teatralnie, dotykając zewnętrzną stroną dłoni czoła. – Z braku laku, wezmą się za wszystko, co tylko ma twarz i ładnie rozchyla uda, jęcząc od czasu do czasu jako bonus.
- Jak widzę, uwielbiasz mi ubliżać. – Posmarowała usta pomadką, kolorem przypominającą węgiel.
- To dlatego, iż mam świadomość, że kochasz tego słuchać… – Zaśmiał się, podchodząc do niej i po wzięciu szczotki do ręki, zaczął rozczesywać jej włosy.
- Mów dalej, w takim razie – szepnęła mile połechtana.
- Mieszkańcy dokonują na sobie zamachów, gdy tylko zobaczą twoją sylwetkę. – Pociągnął mocniej szczotką, rejestrując fakt, iż z jej ust wydobył się cichy syk, zaraz zastąpiony chichotem. – Każdy w swoich snach marzy, by móc cię w końcu złapać i przerżnąć, aż do utraty przytomności. Do chwili, aż krew z ran zadanych tobie, zakryje wasze ciała, a twój głos zachrypnie od okrzyków.
- Dość… – szepnęła nagle, a chłopak zamilkł posłusznie, patrząc tylko na nią nierozumiejąco. Jednak pukanie jakie doszło zaraz do jego uszu, dało mu do zrozumienia. Uśmiechnął się, posłusznie odchodząc od niej i otwierając drzwi. Skłonił się przed srebrnowłosym, który patrząc na niego z góry, wszedł do środka.
- Nawet się ze mną nie przywitasz? – mruknął, układając się na jej łóżku. Obserwował uważnie jak brunet powraca do swojego zajęcia, pochylając się nad nią i szepcząc jej coś przy okazji do ucha, na co ta śmiała się raz po raz. – Masz zamiar mnie ignorować?
- Ależ nie. Nie śmiałabym tego robić. – Dziewczyna odwróciła się w jego kierunku. Wargi, pociągnięte czarną szminką wygięła w uśmiechu. Jej niebieskie oczy migotały dziwnie, upewniając Lou co do jej rozbawienia. – Po prostu zastanawiam się, z jakie powodu mam zaszczyt witać cię w mojej sypialni.
- To chyba normalne… Jesteś moją narzeczoną – powiedział natychmiast, gdzieś w głębi siebie przygotowany na takie oskarżenie z jej strony. – To jest mój obowiązek.
- A może po prostu obowiązek, wysłuchania swojego ojca, który to kazał ci do mnie zawitać? – odparła, wstając i podchodząc do swojego rówieśnika. Z gracją usiadła na jego kolanach, ramionami obejmując jego szyję. – Przecież ten czas chciałbyś przeżyć całkowicie inaczej, prawda? Dla przykładu z twoim byłym, wręcz anielskim niewolnikiem.
- Anioły nie istnieją. – Lou parsknął śmiechem, odsuwając ją kawałek od siebie.
- Doprawdy, kiedyś byłeś bardziej interesujący. – Zacmokała niezadowolona, schodząc z niego i siadając na skraju mebla. – Twoja zimna natura, wręcz oziębłe zachowanie, nawet w stosunku do rodziny. Czy ten syn regenta Caelumaltus, aż tak bardzo cię zmienił? Dlaczego stałeś się taki łagodny? Co ten dzieciak takiego w sobie ma, czego ja nie mam?
- Nie rozumiem, o co ci chodzi. – Dziewiętnastolatek odwrócił głowę w innym kierunku, jakoś nie chcąc patrzeć na jej twarz. Nie to, że czuł w stosunku do niej jakieś wyrzuty sumienia, jednak coś w głębi siebie kazało mu nie spoglądać na nią, bo się zatraci w jej spojrzeniu. Zupełnie nie wiedział dlaczego.
- Lou, uwielbiałam to, jak każdego traktowałeś z góry. Nie zważałeś na ich ból. – Mówiąc to podeszła do lokaja, i pociągnięciem za jego włosy zmusiła, aby ten uklęknął przed nią. Wolną ręką uniosła suknię do góry, wyciągając sztylet, jaki był doczepiony do jej podwiązki. Patrząc na swego przyszłego męża wbiła ostrze w ramię bruneta, który stęknął cicho z przyjemności. - A teraz, co? Zaprzestałeś się nad nim wyżywać, tylko dlatego, iż Aura wyszedł  przed dom. Stałeś się słaby, bo zacząłeś czuć coś do tego dzieciaka, a nie do mnie.
- Pani, mówisz trochę za wiele. – Brunet wstał, wyciągając sztylet, jakoś nie przejmując się, iż jeszcze bardziej robi sobie krzywdę.
- Tak, masz rację. – Kobieta odebrała od niego przedmiot, chwytając głownię i nie omieszkując polizać krwi, jaka prześlizgnęła się leniwie na jej palce. – Dokończymy kiedyś jeszcze tę rozmowę. A teraz chodźmy na obiad, który zaraz ma się odbyć w ogrodzie, ze względu na piękną pogodę.
- Nawet nie zdążyłem ci o tym po…
- Już wiedziałam – przerwała mu, kierując się w stronę drzwi. – Pozwolę sobie pójść przodem. Tym bardziej, iż będziemy mieli dzisiaj gościa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz