Świat.
Świat, który jak mówił mi mój ojciec, musi dzielić się tylko i wyłącznie na
trzy części. Nie mniej, nie więcej.
„Do
pierwszej grupy zaliczyć można czarodziejów czystej krwi. Nikogo innego. Tylko
oni mogą być na szczycie władzy. Nikt inny, tylko oni.
Drugą
grupą są nic nie wiedzący o nas durnie, zwani potocznie mugolami. Chociaż oni
sądzą, że są ludźmi. A do ludzi można ich zaliczyć? Oczywiście, że nie. Nie są
tego warci. Nie zasługują na to; tak jak i ostatnia, zarazem najgorsza grupa.
Trzecia.
Ta, która mimo iż jest zaliczana do grupy czarodziei, to wiadome jest, że w
pełni nimi nie są. […] Dlaczego? Gdyż płynie w nich mugolska krew. Zbluzgali
naszą czystą krew. Nie są warci, by można była określać ich tak szlachetnym
mianem. To zwykłe szlamy i mieszańce!”
Mimo,
iż ojciec powiedział mi o tym, gdy miałem pięć lat; ja w dalszym ciągu
doskonale pamiętam każde wydobywające się z jego gardła słowo. Te zdania
wywarły na mnie w tamtym czasie ogromne wrażenie, że naiwnie uwierzyłem, iż to
co mówił jest słuszne, prawdziwe, interesujące i Merlin wie tylko, jakich
jeszcze słów wykorzystałem, by ukazać świetność przekonań ojca.
Gdy
teraz przypominam sobie jego słowa, mam nieopisaną ochotę, a nawet potrzebę
krzyczeć z rozgoryczenia i użalać się nad moją jakże nędzną egzystencją. Nie
mam prawa jednak wprawić moich cichym chęci w czyn. Nie pozwalają mi na to moje
przyzwyczajenia; tak jak i duma, jako członka tej rodziny. Rodziny, do której
nie chcę teraz należeć; niestety mając świadomość, że nic nie mogę uczynić. Przez
nich moje małoletnie życie w żadnym
stopniu nie przypomina tego „prawdziwego dzieciństwa”, na jakie każdy
kilkulatek zasłużył.
W
czasie, gdy moi rówieśnicy bawili się między sobą, grając gdzieś w piłkę, ja
zmuszony byłem uczyć odpowiedniego zachowania przy stole i oczywiście savoir
vivre. Dodatkowo mówili do jakich ludzi mam odnosić się z szacunkiem, kto nie
lubi używania przy nim potocznego języka, a przy którym najlepiej prawie wcale
się nie odzywać, żeby nie puścić gafy. Tego i wielu innych mniej lub bardziej
pożytecznym rzeczy wpajano mi.
Zabroniono
mi komukolwiek okazywać pozytywne uczucia – nie wliczając do tego tylko paru
osób z mojej rodziny, gdyż i tam musiałem wiedzieć do kogo mogę się uśmiechnąć.
Przecież uśmiech i inne temu podobne, to tylko pokazywanie innym jaką jest się
głupią i słabą osobą. Być cynicznym i egocentrycznym, to najlepsze co członek
tej rodziny mógł uczynić; tym bardziej jak zapisze się w dziejach historii. A
ja ich wszystkich słuchałem i czyniłem to co mi czynić kazali.
W
dniu, gdy skończyłem osiem lat, ojciec postanowił o moim rozpoczęciu nauki,
która jak często powtarzał, przyda się niejednokrotnie w moim magicznym życiu.
Przez rok pod jego czujnym okiem, zapoznawałem się z tajnikami Czarnej Magii,
bym mógł stać się idealnym kandydatem na sługę Czarnego Pana. Stać się tak samo
jak ojciec, śmierciożercą. Jednak dopiero, gdy osiągnę odpowiedni wiek.
Przecież wszystko w mojej rodzinie musi być idealne i odpowiednie.
Dzień
po dniu. Tydzień po tygodniu studiowałem tajniki tejże niebezpiecznej i
zakazanej magii. Uczyłem się jak nie zadając sobie zbyt wielkiego trudu,
zaklęciem sprawić drugiej osobie ogrom bólu i cierpienia.
Chociaż
na razie była to tylko teoria, to miałem świadomość, iż w niedługim czasie to
się zmieni. I miałem rację; tuż po skończeniu drugiej klasy zmuszony byłem
ćwiczyć zaklęcia; szczególny nacisk otrzymując na te trzy – na niewybaczalne.
Na szczęście te męki czekały mnie tylko w wakacje. Bądź co bądź, moja szkoła
była porządna – był całkowity zakaz praktykowania Czarnej Magii, za co w głębi
siebie biłem im pokłony. Oczywiście tylko wewnętrznie; przecież nie zniżył bym
się do poziomu plebsu i czynił takie rzeczy.
W
wakacje do moich zaklęć wykorzystywałem tylko – „na razie” jak często powtarzał
ojciec – na pająkach, szczurach i innych małych zwierzątkach.
Imperio!
Gdybym go dla przykładu użył na pająku, miałbym nad nim całkowitą kontrolę.
Mógłbym sprawić, że to głupie, małe stworzonko utopi się, wypadnie przez okno,
bądź też wpadnie komuś do gardła…
Cruciatus!
Ból. Dzięki temu nie muszę używać żadnych noży, ani innych wymyślnych
przedmiotów, aby zadać komuś bólu. O ile tylko potrafisz dobrze rzucić
zaklęcie.
Avada
Kedavra! …zaklęcie uśmiercające. Nie jest miłe, ani tym bardziej przyjemne.
Przecież nie ma na to żadnego przeciwzaklęcia, ani blokady.
Magiczny
świat zna tylko jedną osobę, która to przeżyła. Złote Dziecko Gryfindoru. Harry
Potter.
Pierwszy
raz zabiłem człowieka w wieku trzynastu lat, by pokazać czego do tej pory się
nauczyłem. To był test! Popieprzony test! Chcieli tylko zobaczyć na jakim
poziomie jestem.
Do
tego celu przygotowali mi już ofiarę, którą była szatynka o ciemnozielonych
oczach, oraz jasnej cerze. Ubrana tylko w zwiewną białą sukienkę. Od razu w
oczy rzuciły mi się jej uda, pokryte przezroczysto-białą substancją. Z
pewnością była wcześniej gwałcona.
Z
trudem panowałem nad sobą i udawałem, iż jestem głuchy na jej prośby, krzyki i
szloch, w czasie, gdy ją biłem i rzucałem w jej kierunku różnego rodzaju
klątwy; w tym Cruciatus. Zmuszony byłem nie reagować, gdy wrzeszczała z bólu, w
czasie, w którym ja łamałem kolejno jej niegdyś pięknie wypielęgnowane długie
palce. Z przyklejonym na twarzy sztucznym wyrazem psychopatycznego zadowolenia,
na zmianę zanurzałem jej głowę w wodzie i przykładałem do jej delikatnego ciała
rozgrzane do czerwoności pręty.
Na
samym końcu, gdy nie była zdolna do żadnego wydania jakiegokolwiek dźwięku,
ruszenia chociażby powieką, by zamknąć swoje przekrwione oczy i nie musieć
patrzyć na swego oprawcę; gdy nie była zdolna już do niczego, dostałem ciche
pozwolenie dobicia jej.
To
był pierwszy raz, gdy użyłem na człowieku zaklęcia uśmiercającego.
Po
tym czynie, nie mogłem w ogóle spać
przez kilka pierwszych tygodni po zbrodni. Nie potrafiłem niczego
przełknąć; za każdym razem, gdy przymykałem powieki, oczami wyobraźni widziałem
jej zmasakrowane ciało i wzrok błagający o zaniechanie tych okrucieństw. Często
wymiotowałem; praktycznie łazienka stała się miejscem jakie nie opuszczałem na
krok.
Jednak
miałem świadomość, że będę musiał się przełamać. Nie mogłem przecież pokazać,
że to o czym wiem tylko ja , mój ojciec i Czarny Pan, tak bardzo mną
wstrząsnęło.
Z
powrotem stałem się tym draniem, co przedtem i nawet, gdy miałem zabić kolejną
osobę, zrobiłem to z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. Torturowałem jeszcze
gorzej; biłem, szarpałem i wyzywałem od najgorszych. Już się do tego
przyzwyczaiłem.
Po
dwóch latach takiego życia jak moje, każdy by się do tego przyzwyczaił. Ja tym
bardziej.
Wakacje
między trzecią, a czwartą klasą, oraz między czwarta i piątą wiele mnie
nauczyły. Już nie wymiotowałem po każdych skończonych torturach na moich
ofiarach, kończących się za każdym razem śmiercią. Mogłem przespać spokojnie
kilka godzin. Tylko wieczorami nękały mnie obrazy wszystkich, których pozbawiłem
życia; jednak łatwo było mi wyrzucić je z pamięci.
Gdy
skończyłem piąta klasę było tylko gorzej. Wspomnienia wracały do mnie jak
bumerang, z tym wyjątkiem, iż te z podwójną siłą. Nie mogłem znieść tego całego
napięcia. Miałem ochotę zniknąć i więcej się nie pojawić. Zasnąć i nigdy więcej
się nie obudzić. Lecz kolejnego ranka budziłem się z gorzką świadomością, iż
moje skryte pragnienia nie ziściły się. Następny dzień, gdzie udaję osobą,
którą byłem kiedyś, a którą już dawno nie jestem.
Czasem,
gdy jest ciemno i mam stuprocentową pewność, że nikt nie zagości już w mej
sypialni, ściągał tę „maskę uczuć” i pozwalam sobie na uronienie łzy.
W
samotności.
I
tak będzie do końca mego życia. Chyba, że znajdę kogoś, kto będzie mógł pomóc
mi zapomnieć o wszystkich złych rzeczach, jakie spotykały mnie do tej pory i
jakie spotykać mnie będą w dalszym ciągu. Jednak mam świadomość, że nie
istnieje na świecie osoba, która będzie chciała ukoić moje skołatane nerwy.
Muszę być sam.
Osnuty
samotnością Książę Slitherinu – Draco Mafloy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz