Blondyn
spojrzał w lusterku na trzy osoby siedzące z tyłu samochodu. Nie mógł uwierzyć,
że będąca w środku kobieta mogłaby być matką jego podopiecznego. Wcale nie byli
do siebie podobni, jednak nie miał zamiaru się z nią kłócić. Tym bardziej jak
spędzili już dobre parę godzin w swoim towarzystwie, dzięki czemu zdążył się
przekonać jaką jest ona osobą.
Jednak
najbardziej co go niepokoiło to fakt, że obok kobiety siedziały dwie
Nosicielki. Jednostki, które były werbowane do zadań skrajnie trudnych, jak i
wtedy, gdy ich zadaniem była eliminacja…
O
boże! Zatrzymał gwałtownie samochód. W coś ty się Naoya wpakował?
-
Czemu się zatrzymaliśmy? – spytała jedna z kobiet, patrząc na niego bez wyrazu.
A przynajmniej myślał, iż ta na niego patrzy. Nie miał stuprocentowej pewności,
przez ciemne okulary, praktycznie przylegające do skóry wokół oczu. Takie,
jakie noszą najlepsze jednostki w instytucie.
-
Wpierw powiecie mi, z jakiej racji zabieramy tą kobietę do Naoyi… – spojrzał na
nie nieugięty. Mimo, iż wewnętrznie pluł sobie w twarz i krzyczał, by przestał
zgrywać nieustraszonego.
- To
proste… Ponieważ…
~ * ~
Tym
razem nie chciał niczego już robić. Nie miał ochoty też nic mówić, jednak
zamiast tego stwierdził wewnętrznie, że wytężyć słuch będzie dobrą zabawą.
Słysząc jakieś zniekształcone głosy, wysilił się jeszcze bardziej, czego
skutkiem zaraz był wielki ból głowy. Dosłownie czuł, jakby miało zaraz
rozsadzić mu czaszkę.
~ Jeśli
tak ma wyglądać śmierć, to wybrała sobie ona najlepszy moment… I jak ja spojrzę
jej w oczy, gdy chwilowo jestem pozbawiony wzroku?~ zastanowił się,
starając brać jak najgłębsze oddechy. Nie miał zielonego pojęcia, czy to się po
coś przyda, jednak zawsze warto było spróbować.
-
Powinniście już wracać do siebie. – Drżący od zdenerwowania głos kobiety, wbił
się do jego uszu. Dopiero teraz mógł sobie uświadomić, że czaszka uspokoiła się
jak syczący wulkan, który jednak postanowił nie wybuchać w najbliższym czasie.
Zamiast tego był w stanie usłyszeć dosłownie wszystko, co działo się w kuchni –
ktoś właśnie odłączył czajnik z gazu i zalał jakieś pięć kubków – począwszy od
słów, skończywszy na oddechu. Mógł usłyszeć jak Anya zaczyna szybciej oddychać,
a jej serce wręcz już galopuje w piersi.
- Ale
kto ma przyjechać z jego opiekunem? – Głos Nany był jakiś dziwny, jakby dziewczyna
mówiła niespokojnie, albo i niepewnie. Nie był w stanie sprecyzować dokładniej
jaki. Kolejny atak bólu przeszył jego czaszkę, tym razem spowodowany końcem
działania substancji przeciwbólowych. Wyciągnął ręce na boki, starając się
wymacać miejsce, w jakim dokładnie się znajduje. Jednocześnie podniósł się
powoli, idąc chwiejnie w kierunku źródła głosów.
- Nie
mogę wam tego powiedzieć. Idźcie już, proszę… Oni nie mogą was spotkać –
warknęła histerycznie, odrzucając od siebie jakiś szklany przedmiot. Sądząc po
odgłosie, szklanka spotykając się z ziemią, roztrzaskała się na drobne
kawałeczki.
Naoya
westchnął cicho, powoli domyślając się już kogo tak panicznie spodziewa się
kobieta. Zdążył przecież dowiedzieć się paru dobrych rzeczy o niej. Jak była
naocznym świadkiem likwidowania jej rodziców – będących w tym samym parszywym
położeniu, w jakim jest ona teraz. Zmuszona do pracowania dla Opiekuna, tylko
ze względu na więzy krwi i informacje, jakie już miała od rodziców.
-
Nosiciele… Co ty knujesz, stary dziadzie? – stęknął słabo, opierając się o
framugę. Właściciele głosów byli już naprawdę blisko, dlatego też był prawie
pewien, że znajdował się w wejściu do kuchni. Nikt chyba jednak nie zauważył
jego wejścia, gdyż każdy chciał w tej chwili coś powiedzieć. – Za ile będzie tu
Raito? – starał się powiedzieć to odrobinę głośniej, chociaż nie wiedział, czy
było to wystarczające, by można było go dosłyszeć. Z drugiej strony chyba
powiedział to dość głośno, jeśli w pomieszczeniu automatycznie zrobiło się ciszej.
-
Powinieneś być jeszcze nieprzytomny. Dałam ci za małą dawkę? – Poczuł jak Anya
chwyta go delikatnie za ramiona i stara się wyprowadził z kuchni. Chłopak
jednak zaparł się resztami sił, dlatego też kobieta zrezygnowała widząc jego
minimalny dla niej opór. Skoro chciał tu być, to niech sobie tu będzie.
-
Głowę mi rozsadza… – mruknął cicho pozwalając, aby kobieta zaprowadziła go do
stołu. Ktoś ustąpił mu miejsca, odchodząc dosłownie na dwa kroki w bok. –
Dzięki – dodał, po czym oparł dłonie na blacie mebla. – Muszę gdzieś zadzwonić.
Użyczy mi ktoś telefonu?
- Nie
powinieneś się przemęczać. Już samo siedzenie jest dla ciebie kłopotliwe –
powiedziała łagodnie, jednocześnie podając mu komórkę. – Jeśli nic im nie
zaszkodzi, będą tu za jakieś dwie godziny. Mamy naprawdę mało czasu.
- Dwie
godziny to świat czasu – odparł Max, starając ogarnąć wszystkich swoim
optymizmem.
- Nie
dla Nosiciela… – Najmłodszy z grupy uśmiechnął się gorzko. – Dla nich dwie
godziny naszej przewagi, w pół godziny stanie się paroma minutami. Zabicie ich
jest ponoć praktycznie niemożliwe, dlatego też nikt tego nigdy nie próbował.
Zawsze działają w parze, najczęściej wykorzystując jeszcze jakąś ważną osobę
dla swojej ofiary, by zmusić go do kapitulacji. Tak samo było z jej rodzicami. Anya
była ich jedyną córką, jej starszy brat zginął dwa lata przed jej narodzeniem.
Zapewne został zamordowany, gdyż któryś z nich nie chciał się na coś zgodzić.
-
Dość… – mruknęła kobieta, patrząc na niego nieodgadnionym wzrokiem. Nie chciała
tego słuchać. Tym bardziej jak przez to mogła spojrzeć na sprawę jej rodziców z
innej strony.
- No
ale o co tutaj chodzi? – Caleb wyglądał na zdezorientowanego. Naoya, gdyby mógł
rzucił by w jej kierunku zadowolone spojrzenie. Niestety z racji tego, iż przez
pewien mały incydent był chwilowo niewidomy.
- A
więc Anya nie chwaliła się wam o swoim pierwszym zawodzie, w którym zresztą
siedzi do teraz? Jaka szkoda. Niestety, z racji tego, że jestem teraz na jej
łasce, to nie będę zdradzał tajemnic jej zawodowego życia. – Chłopak szybko
wbił numer telefonu, po czym przyłożył komórkę do ucha. Nim jednak zdążył
usłyszeć drugi sygnał, Anya wyrwała mu aparat i włączyła na opcję
głośnomówiący. Naoya chciał już głośno to skomentować, kiedy po drugiej stronie
odezwał się głos starszej kobiety.
-
Tak..? W czym mogę pomóc? – Rozmówczyni ważyła dokładnie wypowiedziane słowa,
jakby nie była do końca pewna z kim ma rozmawiać i o jakiej sprawie.
- Tym
razem nie zniknę – powiedział cicho, a po drugiej stronie przez chwilę trwała
cisza.
-
Naoya? Boże, jak ja się o ciebie bałam. – Dziewczęcy głos odezwał się nagle w
aparacie. – Odkąd ten drań mi cię odebrał, traciłam zmysły. Myślałam już, że
ciebie również zabił.
-
Zaraz… Przecież dobrowolnie dołączyłeś do Instytutu – mruknęła Anya, nie
wiedząc już do końca w co ma wierzyć. Z drugiej strony, przecież nigdy nie
wierzyła w to, co mówili w Instytucie. Dlaczego więc musiała uznać, że akurat
ta informacja jest prawdziwa?
-
Głośnomówiący, co? – Dziewczynka zaśmiała się cicho, a w tle dało się słyszeć
jak coś spadło ze stolika. – Przepraszam za hałas. Czasami zapominam, że jestem
taka mała.
-
Ruka, potrzebujemy pomocy i to natychmiast. – Naoya zwrócił twarz w kierunku
telefonu, tak bardzo pragnąć móc ją zobaczyć. Ich ostatnie spotkanie odbyło się
osiem lat temu, kiedy Opiekun osobiście przyszedł po niego. Rukę zabił w chwili,
kiedy tylko ta chciała stanąć w jego obronie. Tak bardzo bał się, że może
jednak ciało kobiety nie miało podobnych właściwości jak jego własne.
-
Dobrze, dwie minuty temu wysłałam Calipso, by po was wyleciała. Bądźcie za cztery
minuty na boisku szkolnym. Jak starczy wam czasu to spakujcie najpotrzebniejsze
rzeczy. – Umilkła na chwilę, zastanawiając się nad czymś krótko. – Nie jest was
więcej niż dziewięć osób, prawda?
Naoya
zwrócił się w kierunku Anyi wyczekująco.
- Jest
nas siedmioro, w tym dziewczyna w ciąży – oznajmiła kobieta, bojąc się spojrzeć
na kogokolwiek innego niż dzieciaka.
-
Dobrze. Jeśli sądzicie, że macie jeszcze odrobinę czasu to możecie szybko
spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Radziłabym nie brać komórek, co najwyżej
karty SIM z numerami telefonów. Jeśli zapisywaliście je na komórkach, proszę,
prześlijcie je szybko na karty.
- Nie
mamy zbyt wiele czasu – przerwał jej zaraz Naoya. Musieli się spieszyć, a nie
gadać o jakiś nieistotnych sprawach.
- Dobrze,
dobrze. Nie musisz się tak pieklić, maleńki. – Dziewczynka po drugiej stronie
zaśmiała się cichutko. – Służba już przygotowuje wam pokoje, a ja w tym czasie
zabiorę się za robienie twojej ulubionej białej czekolady z wiórkami
kokosowymi.
-
Dzięki – wyszeptał tylko, wstając ze swojego miejsca. Po drugiej stronie
słuchać było tylko cmoknięcie, po czym Ruka zakończyła połączenie. – Szybko,
chodźmy już na te boisko. Cali nie należy do cierpliwych osób. – Po tych słowach
skierował się do wyjścia. Isami był pierwszym, który za nim ruszył. Dołączył do
chłopaka przy wejściu, otwierając przed nim drzwi.
Naoya
tylko zwrócił w jego kierunku głowę, jakby mógł go widzieć przez gazy i
bandaże, jakie miały chronić jego oczy.
- Nie
jestem kaleką. – Złapał się ramienia rudzielca, tym samym w jakiś sposób
przecząc swoim słowom. – Wybaczcie, że was w to wplątałem.
-
Przestań, Nao. Przecież nic się nie stało. – Starszy chłopak nie dojrzał
zamarłej miny chłopaka, wyprowadzając go na chodnik i kierując się z nim ku
szkole.
Naoya
słyszał cichą rozmowę osób znajdujących się za nimi jakieś sto metrów i
doskonale poznawał właścicieli poszczególnych głosów. Przygryzł wargę,
rozmyślając gorączkowo. Przecież ta trójka jak nic została też już w to
plątana! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał?! Fuck!
Chłopak
przystanął, odwracając się i sprawiając wrażenie jakby przyglądał się czemuś,
mimo bandaży na oczach. Isami zaskoczony podążył za jego przykładem,
spoglądając na trójkę z przeciwnego gangu. To nie zapowiadało niczego dobrego.
- Idźcie
beze mnie – mruknął cicho, akurat w tym samym czasie, kiedy doszła do nich
reszta. – No, idźcie! – warknął gardłowo. Zaraz też mógł słyszeć jak większość
spełnia jego prośbę. – Isami…
- Nie
ruszę się bez ciebie – powiedział tylko, łapiąc go delikatnie za rękę i
starając się pociągnąć grzecznie w swoją stronę.
-
Isami, idź. Przypilnuję go – oznajmiła cicho Anya, posyłając chłopakowi
pokrzepiający uśmiech. Przez chwilę patrzyła jak chłopak w końcu niepewnie
opuszcza ich towarzystwo, aż w końcu powróciła spojrzeniem do tamtej trójki.
Pojawiły się małe komplikacje, a niebezpieczeństwo zbliżało się szybkim
krokiem.
Będzie cd??
OdpowiedzUsuńimagination