niedziela, 28 kwietnia 2013

Wojna Gangów - 13



Blondyn spojrzał w lusterku na trzy osoby siedzące z tyłu samochodu. Nie mógł uwierzyć, że będąca w środku kobieta mogłaby być matką jego podopiecznego. Wcale nie byli do siebie podobni, jednak nie miał zamiaru się z nią kłócić. Tym bardziej jak spędzili już dobre parę godzin w swoim towarzystwie, dzięki czemu zdążył się przekonać jaką jest ona osobą.
Jednak najbardziej co go niepokoiło to fakt, że obok kobiety siedziały dwie Nosicielki. Jednostki, które były werbowane do zadań skrajnie trudnych, jak i wtedy, gdy ich zadaniem była eliminacja…
O boże! Zatrzymał gwałtownie samochód. W coś ty się Naoya wpakował?
- Czemu się zatrzymaliśmy? – spytała jedna z kobiet, patrząc na niego bez wyrazu. A przynajmniej myślał, iż ta na niego patrzy. Nie miał stuprocentowej pewności, przez ciemne okulary, praktycznie przylegające do skóry wokół oczu. Takie, jakie noszą najlepsze jednostki w instytucie.
- Wpierw powiecie mi, z jakiej racji zabieramy tą kobietę do Naoyi… – spojrzał na nie nieugięty. Mimo, iż wewnętrznie pluł sobie w twarz i krzyczał, by przestał zgrywać nieustraszonego.
- To proste… Ponieważ…

~ * ~

Tym razem nie chciał niczego już robić. Nie miał ochoty też nic mówić, jednak zamiast tego stwierdził wewnętrznie, że wytężyć słuch będzie dobrą zabawą. Słysząc jakieś zniekształcone głosy, wysilił się jeszcze bardziej, czego skutkiem zaraz był wielki ból głowy. Dosłownie czuł, jakby miało zaraz rozsadzić mu czaszkę.
~ Jeśli tak ma wyglądać śmierć, to wybrała sobie ona najlepszy moment… I jak ja spojrzę jej w oczy, gdy chwilowo jestem pozbawiony wzroku?~ zastanowił się, starając brać jak najgłębsze oddechy. Nie miał zielonego pojęcia, czy to się po coś przyda, jednak zawsze warto było spróbować.
- Powinniście już wracać do siebie. – Drżący od zdenerwowania głos kobiety, wbił się do jego uszu. Dopiero teraz mógł sobie uświadomić, że czaszka uspokoiła się jak syczący wulkan, który jednak postanowił nie wybuchać w najbliższym czasie. Zamiast tego był w stanie usłyszeć dosłownie wszystko, co działo się w kuchni – ktoś właśnie odłączył czajnik z gazu i zalał jakieś pięć kubków – począwszy od słów, skończywszy na oddechu. Mógł usłyszeć jak Anya zaczyna szybciej oddychać, a jej serce wręcz już galopuje w piersi.
- Ale kto ma przyjechać z jego opiekunem? – Głos Nany był jakiś dziwny, jakby dziewczyna mówiła niespokojnie, albo i niepewnie. Nie był w stanie sprecyzować dokładniej jaki. Kolejny atak bólu przeszył jego czaszkę, tym razem spowodowany końcem działania substancji przeciwbólowych. Wyciągnął ręce na boki, starając się wymacać miejsce, w jakim dokładnie się znajduje. Jednocześnie podniósł się powoli, idąc chwiejnie w kierunku źródła głosów.
- Nie mogę wam tego powiedzieć. Idźcie już, proszę… Oni nie mogą was spotkać – warknęła histerycznie, odrzucając od siebie jakiś szklany przedmiot. Sądząc po odgłosie, szklanka spotykając się z ziemią, roztrzaskała się na drobne kawałeczki.
Naoya westchnął cicho, powoli domyślając się już kogo tak panicznie spodziewa się kobieta. Zdążył przecież dowiedzieć się paru dobrych rzeczy o niej. Jak była naocznym świadkiem likwidowania jej rodziców – będących w tym samym parszywym położeniu, w jakim jest ona teraz. Zmuszona do pracowania dla Opiekuna, tylko ze względu na więzy krwi i informacje, jakie już miała od rodziców.
- Nosiciele… Co ty knujesz, stary dziadzie? – stęknął słabo, opierając się o framugę. Właściciele głosów byli już naprawdę blisko, dlatego też był prawie pewien, że znajdował się w wejściu do kuchni. Nikt chyba jednak nie zauważył jego wejścia, gdyż każdy chciał w tej chwili coś powiedzieć. – Za ile będzie tu Raito? – starał się powiedzieć to odrobinę głośniej, chociaż nie wiedział, czy było to wystarczające, by można było go dosłyszeć. Z drugiej strony chyba powiedział to dość głośno, jeśli w pomieszczeniu automatycznie zrobiło się ciszej.
- Powinieneś być jeszcze nieprzytomny. Dałam ci za małą dawkę? – Poczuł jak Anya chwyta go delikatnie za ramiona i stara się wyprowadził z kuchni. Chłopak jednak zaparł się resztami sił, dlatego też kobieta zrezygnowała widząc jego minimalny dla niej opór. Skoro chciał tu być, to niech sobie tu będzie.
- Głowę mi rozsadza… – mruknął cicho pozwalając, aby kobieta zaprowadziła go do stołu. Ktoś ustąpił mu miejsca, odchodząc dosłownie na dwa kroki w bok. – Dzięki – dodał, po czym oparł dłonie na blacie mebla. – Muszę gdzieś zadzwonić. Użyczy mi ktoś telefonu?
- Nie powinieneś się przemęczać. Już samo siedzenie jest dla ciebie kłopotliwe – powiedziała łagodnie, jednocześnie podając mu komórkę. – Jeśli nic im nie zaszkodzi, będą tu za jakieś dwie godziny. Mamy naprawdę mało czasu.
- Dwie godziny to świat czasu – odparł Max, starając ogarnąć wszystkich swoim optymizmem.
- Nie dla Nosiciela… – Najmłodszy z grupy uśmiechnął się gorzko. – Dla nich dwie godziny naszej przewagi, w pół godziny stanie się paroma minutami. Zabicie ich jest ponoć praktycznie niemożliwe, dlatego też nikt tego nigdy nie próbował. Zawsze działają w parze, najczęściej wykorzystując jeszcze jakąś ważną osobę dla swojej ofiary, by zmusić go do kapitulacji. Tak samo było z jej rodzicami. Anya była ich jedyną córką, jej starszy brat zginął dwa lata przed jej narodzeniem. Zapewne został zamordowany, gdyż któryś z nich nie chciał się na coś zgodzić.
- Dość… – mruknęła kobieta, patrząc na niego nieodgadnionym wzrokiem. Nie chciała tego słuchać. Tym bardziej jak przez to mogła spojrzeć na sprawę jej rodziców z innej strony.
- No ale o co tutaj chodzi? – Caleb wyglądał na zdezorientowanego. Naoya, gdyby mógł rzucił by w jej kierunku zadowolone spojrzenie. Niestety z racji tego, iż przez pewien mały incydent był chwilowo niewidomy.
- A więc Anya nie chwaliła się wam o swoim pierwszym zawodzie, w którym zresztą siedzi do teraz? Jaka szkoda. Niestety, z racji tego, że jestem teraz na jej łasce, to nie będę zdradzał tajemnic jej zawodowego życia. – Chłopak szybko wbił numer telefonu, po czym przyłożył komórkę do ucha. Nim jednak zdążył usłyszeć drugi sygnał, Anya wyrwała mu aparat i włączyła na opcję głośnomówiący. Naoya chciał już głośno to skomentować, kiedy po drugiej stronie odezwał się głos starszej kobiety.
- Tak..? W czym mogę pomóc? – Rozmówczyni ważyła dokładnie wypowiedziane słowa, jakby nie była do końca pewna z kim ma rozmawiać i o jakiej sprawie.
- Tym razem nie zniknę – powiedział cicho, a po drugiej stronie przez chwilę trwała cisza.
- Naoya? Boże, jak ja się o ciebie bałam. – Dziewczęcy głos odezwał się nagle w aparacie. – Odkąd ten drań mi cię odebrał, traciłam zmysły. Myślałam już, że ciebie również zabił.
- Zaraz… Przecież dobrowolnie dołączyłeś do Instytutu – mruknęła Anya, nie wiedząc już do końca w co ma wierzyć. Z drugiej strony, przecież nigdy nie wierzyła w to, co mówili w Instytucie. Dlaczego więc musiała uznać, że akurat ta informacja jest prawdziwa?
- Głośnomówiący, co? – Dziewczynka zaśmiała się cicho, a w tle dało się słyszeć jak coś spadło ze stolika. – Przepraszam za hałas. Czasami zapominam, że jestem taka mała.
- Ruka, potrzebujemy pomocy i to natychmiast. – Naoya zwrócił twarz w kierunku telefonu, tak bardzo pragnąć móc ją zobaczyć. Ich ostatnie spotkanie odbyło się osiem lat temu, kiedy Opiekun osobiście przyszedł po niego. Rukę zabił w chwili, kiedy tylko ta chciała stanąć w jego obronie. Tak bardzo bał się, że może jednak ciało kobiety nie miało podobnych właściwości jak jego własne.
- Dobrze, dwie minuty temu wysłałam Calipso, by po was wyleciała. Bądźcie za cztery minuty na boisku szkolnym. Jak starczy wam czasu to spakujcie najpotrzebniejsze rzeczy. – Umilkła na chwilę, zastanawiając się nad czymś krótko. – Nie jest was więcej niż dziewięć osób, prawda?
Naoya zwrócił się w kierunku Anyi wyczekująco.
- Jest nas siedmioro, w tym dziewczyna w ciąży – oznajmiła kobieta, bojąc się spojrzeć na kogokolwiek innego niż dzieciaka.
- Dobrze. Jeśli sądzicie, że macie jeszcze odrobinę czasu to możecie szybko spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Radziłabym nie brać komórek, co najwyżej karty SIM z numerami telefonów. Jeśli zapisywaliście je na komórkach, proszę, prześlijcie je szybko na karty.
- Nie mamy zbyt wiele czasu – przerwał jej zaraz Naoya. Musieli się spieszyć, a nie gadać o jakiś nieistotnych sprawach.
- Dobrze, dobrze. Nie musisz się tak pieklić, maleńki. – Dziewczynka po drugiej stronie zaśmiała się cichutko. – Służba już przygotowuje wam pokoje, a ja w tym czasie zabiorę się za robienie twojej ulubionej białej czekolady z wiórkami kokosowymi.
- Dzięki – wyszeptał tylko, wstając ze swojego miejsca. Po drugiej stronie słuchać było tylko cmoknięcie, po czym Ruka zakończyła połączenie. – Szybko, chodźmy już na te boisko. Cali nie należy do cierpliwych osób. – Po tych słowach skierował się do wyjścia. Isami był pierwszym, który za nim ruszył. Dołączył do chłopaka przy wejściu, otwierając przed nim drzwi.
Naoya tylko zwrócił w jego kierunku głowę, jakby mógł go widzieć przez gazy i bandaże, jakie miały chronić jego oczy.
- Nie jestem kaleką. – Złapał się ramienia rudzielca, tym samym w jakiś sposób przecząc swoim słowom. – Wybaczcie, że was w to wplątałem.
- Przestań, Nao. Przecież nic się nie stało. – Starszy chłopak nie dojrzał zamarłej miny chłopaka, wyprowadzając go na chodnik i kierując się z nim ku szkole.
Naoya słyszał cichą rozmowę osób znajdujących się za nimi jakieś sto metrów i doskonale poznawał właścicieli poszczególnych głosów. Przygryzł wargę, rozmyślając gorączkowo. Przecież ta trójka jak nic została też już w to plątana! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał?! Fuck!
Chłopak przystanął, odwracając się i sprawiając wrażenie jakby przyglądał się czemuś, mimo bandaży na oczach. Isami zaskoczony podążył za jego przykładem, spoglądając na trójkę z przeciwnego gangu. To nie zapowiadało niczego dobrego.
- Idźcie beze mnie – mruknął cicho, akurat w tym samym czasie, kiedy doszła do nich reszta. – No, idźcie! – warknął gardłowo. Zaraz też mógł słyszeć jak większość spełnia jego prośbę. – Isami…
- Nie ruszę się bez ciebie – powiedział tylko, łapiąc go delikatnie za rękę i starając się pociągnąć grzecznie w swoją stronę.
- Isami, idź. Przypilnuję go – oznajmiła cicho Anya, posyłając chłopakowi pokrzepiający uśmiech. Przez chwilę patrzyła jak chłopak w końcu niepewnie opuszcza ich towarzystwo, aż w końcu powróciła spojrzeniem do tamtej trójki. Pojawiły się małe komplikacje, a niebezpieczeństwo zbliżało się szybkim krokiem.

1 komentarz: