sobota, 27 kwietnia 2013

Zagubiony Narzeczony - 4



Szybkim krokiem przemierzał gabinet Wellera w tą i z powrotem, czekając na niego i jego starszego brata. Codziennie rano wyjeżdżali ze swoimi oddziałami w poszukiwaniu Wolframa, lecz jemu ani razu nie pozwolili jechać z nimi. Poszukiwania trwały juz od kilku dobrych dni, a jedyne czego się dowiedzieli to, to, że blondyn został zaatakowany w lesie, przez który przemierzał, a skąd uciekł jego koń; ponadto kilka kilometrów dalej zostały pozostałości po czyimś obozowisku. Jednak wszystkich najbardziej niepokoiło zerwanie się ziemi przy krawędzi. Jest dość dużo prawdopodobieństwo, że to chłopak spadł tam w dół, do tej rwącej rzeki.
Nie mógł sobie tego wybaczyć. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to znikniecie zielonookiego jest z jego winy. Gdyby tylko nie powiedział tych słów.
Przystanął słysząc jak ktoś wchodzi do środka pomieszczenia. Uśmiechnął się lekko widząc w drzwiach brązowowłosą dziewczynkę, która gdy tylko zauważyła Maou Shin Mazoku zamknęła drzwi i podbiegła bliżej przytulając się do niego.
- Yuuri – szepnęła wtulając swój policzek w bluzę nastolatka. – Jesteś bardzo smutny. Martwisz się o mamę?
- Tak – mruknął, kucając, by być na wysokości twarzy Grety. – Mam nadzieję, że Wolframowi nic nie jest. Nie ma go już ponad tydzień. Wszyscy poświęcają swój czas, by go znaleźć, jednak jak na razie nie widać żadnego efektu.
- Panie złapaliśmy jednego podejrzanego – rzekł żołnierz z oddziału Gwendala, wchodząc do środka. Młody władca jak na zawołanie poszedł za chłopakiem, który zaprowadził go do lochów. Na miejscu byli już Konrad z Gwendalem, a za nimi stało dwudziesta szósta Maou; matka Wolframa i jego braci. Widząc Shibuyę uśmiechnęła się smutno podchodząc do króla.
-  Och, złapali tego wrednego porywacza – pożaliła się blondynka, wskazując ręką na dobrze umięśnionego szatyna, który związany siedział na krześle, spoglądając na zebranych z chytrym uśmieszkiem.
- Spytam się ostatni raz – odezwał się długowłosy, patrząc na więźnia z gniewem. – Co zrobiłeś z Wolframem?
- A kto to? – spytał mężczyzna, z rozbawieniem słyszalnym w jego głosie. – Nie znam nikogo o tak śmiesznym imieniu.
- Nie próbuj robić z nas idiotów! – podniósł głos Gwendal, zaciskając rękę na rękojeści swojego miecza. Naprawdę powstrzymywał się od wyciągnięcia swojej broni i zaatakowania tego szatyna. – Wiemy dobrze, że zaatakowałeś go prawie dwa tygodnie temu. Nie pamiętasz, to może odświeżę ci pamięć! – warknął wściekle, wyciągając minimalnie miecz z pochwy.
- Aaa już wiem! – krzyknął nagle więzień, uśmiechając się szeroko. – Chodzi wam o tego złotowłosego dzieciaka, który mi uciekł, gdy się do niego dobierałem...
- Co mu robiłeś?! – warknął von Voltaire łapiąc szatyna za poły ubrań.
- Dobierałem się do niego. – Uśmiechnął się paskudnie, przekrzywiając głowę minimalnie w bok. – Jakiego słowa w tym zdaniu nie rozumiesz?
- TY śmieciu! – Uderzył go z całej siły pięścią w twarz sprawiając, że mężczyzna upadł na ziemie, wraz z krzesłem na jakim siedział.
Już brał zamach by znowu uderzyć go w ten jego wredny uśmieszek, gdy poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Spojrzał na Konrada, który to właśnie powstrzymywał go od następnego ciosu.
- Wiemy co czujesz – rzekł cicho patrząc bratu prosto w oczy. – Ja jak i wszyscy tutaj czujemy to, co ty. Jestem pewny, że każdy z nas z chęcią uczyniłby to samo, co ty mu przed chwilą zrobiłeś, jednak nie możemy pozwolić, aby nasz więzień był niezdolny do zeznań, czyż nie?
- Tak. Masz rację - zgodził się z bratem, a następnie zwrócił się do związanego. - Powiedz, co z nim zrobiłeś.
- A co tu opowiadać? Gdy złapałem chłopaka chciałem miło spędzić z nim tamten zimny wieczór, jednak dzieciakowi się to nie spodobało i uciekł. Niestety razem z moimi chłopcami nie zdążyłem go złapać, a wasz blondynek nie rozpoznany w otoczeniu wpadł do rwącego nurtu rzeki. Jakoś wątpię, że jeszcze dycha. - Uśmiechnął się wrednie, na co Gwendal warknął cicho powstrzymując się od następnego ciosu.
- Zabierzcie go stąd - odezwał się do dwóch strażników, którzy stali przy wejściu, po czym jako pierwszy wyszedł stamtąd, by skierować swe kroki do swojego gabinetu, gdzie po chwili zjawiła się reszta.
- Jak on mógł?! Zrobić taką krzywdę mojemu synkowi?! – wychlipiała blondynka wtulona w ramie Wellera. Yuuri szedł ostatni z Gretą, jednak widać było, że jest wstrząśnięty nowymi informacjami i próbuje powstrzymać się od płaczu.
"To moja wina." przeszło mu po głowie. gdyby tylko traktował inaczej blondyna, chłopak nie miałby żadnego powodu do kłótni, czego wynikiem nie byłaby ucieczka z zamku, a później jego porwanie przez jakiegoś napalonego gostka.
Nigdy sobie tego nie wybaczy.
Łzy spłynęły powoli o jego policzkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz