-
Naoya…! – krzyknął z przerażeniem rudzielec dobiegając do o dwa lata młodszego
chłopaka, sprawdzając, czy wszystko z nim dobrze. Uklęknął przy nim zdrową ręką
odgarniając mu włosy z czoła.
-
Anya, jeszcze nie tak dawno troszczyłaś się tak o niego, a teraz co? – warknął
starszy Kuronuske, patrząc na nią ze zgrozą. Nie poznawał jej; gdy tylko ten
dzieciak się odzywał stawała się całkowicie inną osobą. Jak gdyby starała się
zamaskować swoją nienawiść do jego osoby.
- To
był jej obowiązek, ot co – mruknął chłopak, otwierając gwałtownie oczy i
podnosząc się do siadu. Przyłożył dłoń do głowy, by zaraz zauważyć świeżą krew
na niej. Do tego czuł jak naruszył ranę na brzuchu. – Świetnie jak tak dalej
pójdzie, to w końcu naprawdę zrobię sobie krzywdę.
-
Nie powinieneś się jeszcze ruszać. Możesz mieć wstrząśnienie mózgu – powiedział
zaniepokojony, gdy szatyn jakby nigdy nic podniósł się do pionu. Wszyscy
przyglądali się chłopakowi w strachu; o niego, rzecz jasna.
-
Ty! – krzyknęła niespodziewanie kobieta, wyciągając zza siebie broń. Wycelowała
w dzieciaka, który wydawał się być wcale tym nie przejęty.
-
Anya, oszalałaś?! – krzyknął mężczyzna, chowając za sobą swoją ukochaną. Caleb
spojrzał przerażony na kobietę, stojącą obok niego, zupełnie nie wiedząc, co
począć. Widział kątem oka znak od jego przyjaciela, by jakoś ją zdjął, jednak
jakieś irracjonalne uczucie hamowało go.
-
Zamilczcie i najlepiej wyjdźcie z domu.
Nie chcę was w to mieszać – burknęła cicho, schodząc powoli po schodach. – A ty
gnojku, idziesz ze mną do salonu. Wyjaśnimy sobie parę rzeczy.
-
Nie pozwolę ci go tknąć. – Sprzeciwił się Isami, obejmując go prawą ręką.
Zgromił wzrokiem drugiego bliźniaka i Maxa, którzy to chcieli już się odezwać i
zapewnie jakoś powstrzymać go. – Wiem, że znam go tylko jakieś dwa tygodnie i
nie zdążyłem go poznać, tak jak znam ciebie, czy moich przyjaciół. Wiem jednak
jedno; Naoya jest naprawdę ważną dla mnie osobą.
-
Isami, przestań… – jęknął cicho chłopak, patrząc na niego dziwnym wzrokiem. Isami
nie mógł dokładnie sprecyzować jakim. Wydawało mu się, że widzi w nich ból, jak
i niedowierzenie.
-
Nie znasz go. Nie wiesz jaka jest jego natura. On sprzedałby własną matkę,
byleby tylko mieć z tego jakąś korzyść – rzekła, gdy tylko rozpoznała jego
zdezorientowane spojrzenie.
- To
prawda – szepnął szatyn, zgrabnie wyplątując się z jego uścisku i robiąc kilka
kroków ku salonowi. – Przyjechałem tu tylko, by coś zrobić. Wszystko było z
góry ustalone. To ja jestem Kage…
Isami
spojrzał na niego, jakby ten właśnie oznajmił mu, że jest dziewczyną i jest z
nim ciąży. Z resztą podobnie wyglądali i jego przyjaciele.
-
Czyli to ty nas pokonałeś? – mruknął brunet, czując jak Nana przytula się do
tego pleców.
-
Dokładnie… Jednak jak później byś się dowiedział, od razu odszedłem z tego
gangu – powiedział swobodnie. Miał świadomość, że i tak nie ma sensu ich
oszukiwać. – Teraz jedyne co mi zostało to przekonać Silvera i Aoi’ego do mojej
propozycji – dodał po chwili zastanowienia.
- Widzicie?
To mała gnida, której nie wolno ufać. Wykorzysta wasze słabe punkty, tak jak to
zrobił z tobą, Isa-chan. – Zdrobniła imię rudzielca, jak miała czasami w
zwyczaju.
- Ty
o tym wiedziałaś – mruknął po chwili, patrząc na nią z pretensjami. – Przecież
sama mi o nim opowiadałaś… Miałaś świadomość, że to się tak skończy, jednak nic
nie robiłaś. Dlaczego więc teraz…?
-
Haa? Czyżbyś stała się w końcu grzeczną dziewczynką? – Naoya zaczął iść w jej
kierunku, nic sobie nie robiąc z tego, iż ta mierzy w niego. Nie pokazywał przy
tym bólu, jaki odczuwał przy każdym kolejnym kroku. Przecież między innymi tego
był uczony.
-
Zginiesz… – zagroziła, widząc jak się zbliża. Strzeliła w jego bok, dokładnie w
te miejsce, które sama jeszcze nie tak dawno mu opatrywała. Widząc jak krzywi
się z bólu, mimo to idąc dalej, wydała z
siebie cichy okrzyk przerażenia, strzelając w niego, jednak chybiła strzelając w
ramkę zdjęcia obok jego głowy. Szybka pękła, a malutkie odłamki szkła
rozleciały się, dokładnie w tym momencie, gdy Uesugi zwrócił tam swój wzrok.
Pisnął
cicho, chwiejąc się i przykładając dłonie do krwawiących oczu. Isami zaraz
podleciał do niego, łapiąc go w pasie i powoli pomagając mu zejść na parter.
Naoya łkał cicho, wtulając się w niego kurczowo.
-
Mizuki, idź odpal samochód, błagam. Trzeba go zawieść do szpitala – krzyknął
przerażony stanem piętnastolatka. Mizuki bez słowa wybiegł na zewnątrz.
Anya
opuściła broń, nie wierząc własnym oczom. Sądziła, że dzieciak należy do
Wielkiej Armi; jak zwykli mawiać jej przyjaciele z fachu na nosicieli nanorobotów.
Osoby, które w każdej sytuacji wychodziły cało.
-
Nie, oni nie mogą się o tym dowiedzieć. – Podniósł głos, wtulając się mocniej w
ciało starszego chłopaka. Nana pobiegła szybko, na ile pozwalała jej
zaawansowana ciąża do kuchni, w celu przyniesienia zwilżonego ręcznika.
-
Młody ma rację, dlatego zanieś go do salonu. Mam tam wszystkie potrzebne przyrządy,
którymi mogę mu pomóc – odparła zaraz, odzyskując jako tako panowanie nad sobą.
Zeszła szybko ze schodów, stając w przejściu do salonu. – Lucas, powiedz
Mizukiemu, żeby wracał do środka.
-
Nie ufam ci już, Anya – warknął rudzielec, starając się prowadzić w kierunku
drzwi.
-
Nie obchodzi mnie to! Ty nie rozumiesz sytuacji, w jakiej teraz się wraz z
dzieciakiem znalazłam – krzyknęła wściekła, uderzając w ścianę. – Jeśli chcesz
mu pomóc, to nie wieź go do szpitala. Lu kazałam ci już coś! – Naskoczyła na
chłopaka, który nie wiedząc co począć, w końcu wykonał jej polecenie idąc w
ślad za brunetem.
-
Proszę, Isami – jęknął chłopak w boleści, przez co siedemnastolatek westchnął
cicho kapitulując.
Max
widząc jego reakcję podszedł do niego, odbierając Naoyę i biorąc go na ręce.
Zaniósł go do salonu, sadzając na kanapie tak, jak poleciła mu kobieta. Zaraz
też doszła Nana podając Anyi nawilżony ręcznik. Nakamura delikatnie ścierała
krew z twarzy chłopaka, starając się dojrzeć stan, w jakim znajdują się jego
oczy. Musiała wiedzieć, czy to powieki są naruszone, czy może jednak gałki
oczne.
~ * ~
Silver
splunął wściekły na ziemię. Nikt nie mógł znaleźć tego całego Kage. Zupełnie
jakby naprawdę miał odjeść. Nie wierzył w to. On miał jakiś cel w tej pomocy
im. Musiał tylko dowiedzieć się jaki.
-
Nie wściekaj się na nich, bo nie masz o co. – Zaszczycił gniewnym spojrzeniem,
jego prawą rękę. Brunet uśmiechnął się kpiąco, przysiadając na jednym z pudeł
niedaleko szefa. Aoi przydreptał niepewnie za swoim chłopakiem, zerkając raz po
raz na srebrnowłosego.
-
Aoi!
Wzdrygnął
się, gdy tylko usłyszał swoje imię opuszczające gardło Silvera.
-
Tak?
-
Nie „tak”, tylko gadaj – warknął rozeźlony wstając gwałtownie i podchodząc do
czternastolatka, który skulił ramiona, przymykając oczy. Kan widząc to również
wstał, stając przed chłopakiem. Patrzył hardo w oczy przyjaciela, który był
wściekły jak jeszcze nigdy dotąd.
- O
co ci chodzi?! To nie nasza wina, że go sobie nie wydupczyłeś. Dlatego też nie
wyżywaj się za to na nas – żachnął się, odpychając go lekko do tyłu. Nie chciał
mieć z nim kłótni, ale też nie chciał, by ten chociażby dotknął jego
malutkiego.
-
Oj, nie o to mi teraz chodzi – mruknął tonem obrażonego dziecka. – Po prostu, twój
dupodajek nawiązał jakąś znajomość z nim. Sprawdź lepiej, czy nie ma na niego
namiarów.
Aoi
machinalnie sięgnął do komórki, spoczywającej spokojnie w kieszeni jego spodni.
Oczywiście, że miał na niego namiary. Jak w innym razie miałby go powiadomić o
zmianie zdania? Dobrze, że jednak nie zapisywał go po ksywie, tylko po imieniu.
-
Nie mów tak na niego – westchnął cicho, mając już dojść jego obraźliwych słów.
Jakby nie był lepszy. – Sam też jesteś homo.
- Ja
jednak nie daje dupy – zauważył chłodno, starając się wyminąć chłopaka i dostać
się do Aoi’ego.
- A
„jemu”?
- On
to inna historia. Wtedy jeszcze byłem głupi. – warknął zły, że musi teraz mu o
tym przypominać. Gdy już praktycznie w jego pamięci nie widniał Jego obraz. Był
już zatarty, brudny od kurzu i postawiony w kącie, jednak słowa Kana, niczym
cudowna miotełka wytarły go ładnie, do tego jeszcze stawiając do na samym
środku jego głowy; czyniąc mu tym samym wielki zamęt. – Sprawdź jego telefon.
Jak nie, to ja to zrobię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz