sobota, 27 kwietnia 2013

Zagubiony Narzeczony - 7



Od czasu, gdy wyruszyli zatrzymywali się tylko jak musieli. Chociaż Serafin proponował blondynowi kilka razy jakiś postój, jednak ten za każdym razem odmawiał, twierdząc, że im szybciej się znajdą w stolicy, tym lepiej.
- Zróbmy w końcu ten postój – jęknął w pewnym momencie żałośnie. – Zbliża się już wieczór.
Rzeczywiście. Mimo, iż byli w lesie można było idealnie zauważyć ostatnie promienie słońca chowającego się za horyzontem. Wolfram niechętnie, ale zwolnił swojego wierzchowca do stępa klepiąc go w podzięce po szyi.
- Wydaję mi się, że czasami zachowujesz gorzej niż małe dziecko – westchnął cicho, spoglądając na niego z politowaniem.
- Tylko ci się wydaje. – Srebrnowłosy uśmiechnął się promiennie, zatrzymując swego białego ogiera i po chwili zsiadając z niego. Szybkim krokiem podszedł do konia zielonookiego i nie czekając na nic chwycił chłopaka za biodra i ściągnął go z wierzchowca. Zadowolony z siebie, postawił go na ziemi, jednak chwilę potem poczuł mocne pieczenie prawego policzka. Spojrzał zszokowany na młodszego od niego chłopaka, który patrzył na niego wściekły jakby miał go zaraz pozbawić życia. Uch Serafin ma szczęście, że wzrokiem nie można zabijać.
- Mówiłem ci już coś na ten temat – warknął groźnie, gotowy w każdej chwili uderzyć go znowu. Ten mężczyzna był nieobliczalny. Dlaczego on się zgodził, aby mu towarzyszył?! ...Chyba tylko dlatego, że nie chciał sprawić zawodu jedenastoletniej Nadii. – Zgodnie z moimi słowami powinienem cię teraz zabić.
- Oj daj spokój chciałem ci tylko pomóc – oznajmił chłopak z niepewnym uśmiechem. Przełknął cicho ślinę, która wydawała się być dla niego wielką gulą. Nie jeden raz słyszał opowieści o tym, co młody sir von Bielefeld potrafi zrobić ze swoimi przeciwnikami, gdy jest nieźle wkurzony. Zawsze był ciekaw, czy to prawda, ale jakoś nie chciał potwierdzenia tych opowieści na swojej skórze. Na innej owszem, ale nie na swojej.
- Ja już znam twoje chęci do pomocy. Hmph – prychnął głośno odwracając głowę w bok. – Tylko jakoś te twoje pojęcie pomocy bardzo odbiega od mojego. Dlatego też z łaski swojej daruj sobie, albo pomagaj tak jak się powinno.
- Tak, tak przepraszam. Pójdę nazbierać coś na opał. Jak jesteś głodny lub spragniony to przy siodle jest torba, w której powinno wszystko być – oznajmił, odchodząc od niego. Co zrobił nie tak? Dlaczego ten mały aniołek tak bardzo nie chce jego dotyku. Czyżby był aż tak oddany swojemu narzeczonemu?
Gdy wrócił z chrustem na ognisko, rozglądał się za chłopakiem. Dopiero po chwili ujrzał go półleżącego, półsiedzącego przy pniu drzewa. Spał. Serafin uśmiechnął leciutko się pod nosem. Mimo, iż nie blondyn nie okazywał tego, to jednak również był zmęczony tą jazdą. Ściągnął swój płaszcz i okrył nim młodego, po czym rozpalił jeszcze ognisko by nie zmarzli.
Rozsiodłał obydwa konie, by i one mogły odpocząć, po czym wyciągnął z torby kartkę papieru, pióro i atrament. Szybko napisał krótką wiadomość, po czym gwizdnął nie za głośno, by nie zbudzić Wolframa, jednak mając nadzieję, że jego feniks będzie na tyle blisko, by usłyszeć go. Odetchnął z ulgą widząc go nadlatującego. Gdy ptak wylądował na jego ramieniu pogłaskał go pieszczotliwie po łebku, po czym zawiązał krótki list do jego łapki.
- Leć do Zamku Przysięgi Krwi. Musisz przekazać im tą wiadomość – szepnął, a zaraz potem feniks wzbił się w powietrze i odleciał w kierunku zamku.

~ * ~

Rano, nie odzywając się do siebie ruszyli w dalszą podróż. wolfram nie miał zamiaru rozpoczynać jakiejkolwiek rozmowy z tym, z tym.... agrhhh. nawet nie mógł znaleźć odpowiednich słów, pasujących do tego mężczyzny, który musiał jechać teraz z nim do swojego domu.
Westchnął cicho.
- Wszystko w porządku? – Usłyszał pytanie wychodzące z ust tego srebrnowłosego.
- Tak – mruknął cicho. Chciałby być teraz na zamku.
- Myślałem, że zauważysz, ale najwidoczniej byłeś zbyt zajęty układaniem swoich myśli w sobie. Heh... nic na to nie poradzę, nie poradzę. – Uśmiechnął się szczerze, patrząc jak blondyn podnosi na niego swój zdziwiony wzrok. – Za jakieś pięć minut znajdziemy się w wiosce, która położona jest jakieś piętnaście, może szesnaście kilometrów od stolicy Shin Makoku.
Zielonooki rozejrzał się po okolicy. Tak, są już niedaleko domu. Ta wioska, do której w tej chwili wjeżdżali pamiętał idealnie. Właśnie tutaj przy okazji zabrał go jego najstarszy brat podczas przejażdżki konnej kilka lat temu, gdyż miał tu coś załatwić. Ah, wracają wspomnienia.
- Zatrzymujemy się tutaj na chwilkę, czy jedziemy dalej? – spytał, widząc wesołe iskierki w oczach Wolframa, gdy usta młodszego chłopaka ułożyły się w delikatnym uśmiechu.
- Nie. Jedźmy dalej, proszę – szepnął, przyciskając piętami bok konia, który przyspieszył swój chód do galopu. Za raz po nim Serafin uczynił to samo, kręcąc z rozbawienia głową.
Ahhhh jak on chciał być już w domu. Wiedzieć, że wszystko jest ok. Mieć możliwość powydzierania się troszkę na Yuuriego, gdy ten podrywałby jakieś kolejne panienki. Tak bardzo chciał być w domu. Jak jeszcze nigdy dotąd.

~ * ~

Usłyszał ciche pukanie do swoich drzwi od sypialni, a później do środka wszedł delikatnie uśmiechnięty Konrad, trzymając w ręce jakiś mały świstek papieru.
- Dlaczego się uśmiechasz? Tu nie ma nic do śmiechu – mruknął czarnowłosy z powrotem opadając na poduszki.
- Dobre wieści, Wasza Wysokość – oznajmił brązowowłosy podając chłopakowi karteczkę, która okazała się być krótką wiadomością. Szybko przeleciał wzrokiem po tekście, by za chwilę krzyknąć cicho uradowany.

Sir Wolfram von Bielefeld w ciągu dwóch dni dojedzie cały i zdrowy do Zamku Przysięgi Krwi. Nie musicie się martwić już o niego. Dobrze się nim zająłem.
Z poważaniem,
Serafin Hughes

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz