Na
dworze było wspaniale. Mimo wiosennych kaprysów pogodowych, wyjątkowo od samego
rana nie pojawiła się żadna, najmniejsza chmurka, a i słońce postanowiło grzać
dzisiaj odrobinę mocniej niż zazwyczaj. Najwidoczniej i przyrodzie udzielił się
zadowolony nastrój pewnej wyżej położonej rodziny.
Szczególnie
Lucjusz Malfoy miał dobry powód do zachwytu. Przecież nie co dzień okazuje się,
że lekarz nie miał racji, co przynosiło pozytywny – a nie jak bywało częściej,
negatywny – skutek. Tym bardziej, gdy dotyczyło to jego jeszcze do niedawna nieuleczalnie
chorego na absencję magiczną najstarszego syna. Chłopiec przez całe swoje ośmioletnie
życie musiał trwać z myślą, iż nigdy nie będzie taki jak jego młodsze
rodzeństwo – Draco i Lilith, który od początku mogli cieszyć się pełnią
dzieciństwa, jak i już zaczynać zgłębiać teoretyczne tajniki magii. Nawet
ostatnio Draco starał się wykrzesać z siebie jakieś drobne zaklęcie, co
wychodziło mu z wielkim trudem. Mimo wszystko był jeszcze dzieckiem i teraz
powinien wraz z bratem skupiać się na zabawie. Gdy będzie w Hogwarcie, to wtedy
zacznie skupiać się na nauce. Lilith z kolei swoje miejsce zajmie w Beauxbatons. Cedran z kolei ze względu
na jego bezpieczeństwo będzie dalej pobierał nauki w domu, chociaż dojdzie do
jego nauki kilka magicznych przedmiotów.
-
Widać, że bardzo cieszy cię ten mały „cud”, Lucjuszu – zwrócił się do niego
Andrew Richardson, popijając z wolna herbatę. Zaraz też spojrzał z tarasu, na
jakim się znajdowali we czwórkę – wraz ze swoimi żonami – na trójkę chłopców
bawiących się w ogrodzie. Jego syn – William, oraz dzieci Lucjusza – Cedran i
Draco właśnie uprzyjemniali sobie czas biegając ze śmiechem po podwórku i
udając, że są rycerzami walczącymi o serce księżniczki. Z bliżej nieokreślonych
powodów księżniczką był Draco, który jednocześnie boczył się o tą rolę, jak i
zafascynowany patrzył na przebieg walki chłopaków na drewniane miecze – wcześniej poprosili o nie jednego ze
skrzatów domowych.
-
Nigdy nie wygrasz ze mną, sir Richardsonie~! – krzyknął ze śmiechem najstarszy
chłopiec, atakując swojego młodszego o rok przyjaciela. Ten jednak sam nie
pozostawał dłużny podchodząc do kontry i sprawnie wytrącając mu z ręki
drewniany miecz.
-
Wygrałem, sir Malfoy~! – Uśmiechnął się przy tym zwycięsko, podchodząc do Draco
i przyciągając go do siebie. – Twa zacna siostra jest teraz moja~!
-
Twoje niedoczekanie, sir~! – zawołał Draco, sprawnie wyrywając się z objęć
starszego o rok chłopaka i odbiegając w kierunku Dzikiego Parku. Mimo, iż
ojciec kategorycznie zabraniał im wchodzić w głąb parku, nie oznaczało
jednocześnie o tym, że nie mogą już kręcić się czasu do czasu w pobliżu. Zatrzymał
się jednak tuż przy granicy parku przeświadczony, iż mimo wszystko musi się
słuchać taty i najlepiej nie wchodzić dalej. Niestety zapomniał o drobnym
szczególe, pędzącym za nim. A raczej o dwóch szczegółach.
Obydwaj
chłopcy rzucili się na mniejszego blondyna, przygwożdżając go do ziemi. Przez
chwilę leżeli tak, śmiejąc się z własnego zachowania. Dopiero ciche stęknięcie
Dracona, który to leżał pod przyjaciółmi, przywróciło im chwilową powagę.
Dlatego też wstali pomagając, jeszcze podnieść się najmłodszemu z nich.
- Co
tam jest? – mruknął Will, mrużąc oczy i starając się dojrzeć coś w ciemności,
między drzewami. Mimo strasznej aury wiszącej wokół parku, korciło go by
chociażby na chwilę wejść głębiej i zbadać tajemnice tamtego miejsca.
- Nie
wiem – odparł Cedran, poprawiając rozczochrane włosy młodszego brata. Długie
blond pukle sięgały mu do pośladków, a chłopiec mimo swoich ciągłych narzekań
nie mógł ich ściąć. Był to pomysł Narcyzy, która stwierdziła, że jej synek
wygląda tak naprawdę uroczo; z czym Cedran musiał się po cichu z matką zgodzić.
Mimo wszystko, Draco musiał w końcu poddać się w walce z mamą. Nie oznaczało to
jednak, że zaczęło mu się to podobać; ot, po prostu zaczął je tolerować i nawet
pozwalał matce na robienie mu różnych fryzów. – Kiedyś tylko słyszałem jak tata
mówił, że od pokoleń do Dzikiego Parku każdy Malfoy wprowadzał po kilka
magicznych zwierząt. Nasz Dziki Park można porównać do tego lasu, co znajduje
się koło Hogwartu.
-
Zakazanego Lasu – dodał od siebie blondynek, nakazując bratu, aby zaprzestał
swojej czynności. Dziwnie się czuł, gdy i brat zaczynał w jakiś sposób bawić
się jego włosami. Wystarczyło mu już zupełnie, że matka potrafiła kilka razy
dziennie przywoływać go do siebie, albo sama przychodzić do jego pokoju i
ogłaszać, że chciałaby wypróbować na nim jakąś fryzurę. Czasami mówi też nazwy,
jeśli jest to zaczerpnięty pomysł od jakiejś światowej sławy stylistki.
Niestety, za każdym razem po francusku. A chcąc, nie chcąc Draco znał ten język
i tłumaczenie tych nazw nie było niczym trudnym. Jednak po co komu, nazywanie fryzury
„Elfim Rajem” tylko dlatego, że do malutkich warkoczyków, spiętych w coś na
kształt koka, wplecione zostały różne kwiatki?
- Och,
jeśli te zwierzęta miały później dzieci… – William zrobił krótką pauzę
zastanawiając się intensywnie nad swoją wypowiedzią. – To w takim razie teraz
tych zwierząt musi być mnóstwo! – krzyknął cicho, jako pierwszy przekraczając
granicę parku. Bracia wpierw wymienili się spojrzeniami, po czym podążyli za
brunetem. Cedran był trochę bardziej pewny swoich poczynań od swojego brata,
dlatego też to on szedł krok czy dwa przed nim. Robił to też z myślą, że w
razie czego będzie mógł obronić swojego małego braciszka, a Draco wcale nie
wydawał się mieć mu to za złe. Co chwilę jednak odwracał się do tyłu, niepewny
tego, czy może wróg nie postanowi zaatakować ich z tej strony.
- Ja
jakoś nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. – Chłopiec spojrzał spłoszony na
brata i przyjaciela, którzy zaraz zwrócili się do niego z psotnym wyrazem
twarzy. Draco przełknął ślinę domyślając się, co ci już dobrego wymyślili.
- Nie
mów mi tylko teraz, że się boisz, Draco. – Will ułożył dłonie na swoich
biodrach, by przez to wyglądać na pewniejszego siebie.
-
Strach cię obleciał? – Wyższy blondyn poszedł za jego przykładem, chociaż
stanął za bratem, by ten nie widział jego zatroskanego spojrzenia. Było, nie
było. Nie lubił chwil, kiedy jego mały braciszek się bał. Co prawda, zdarzały
się sytuacje, kiedy to on go straszył, jednak zaraz po tym już go uspokajał.
Teraz natomiast nie mogli się wycofać. Nie chciał pozwolić, aby brunet miał się
potem z czego chwalić. – Nie martw się. Ja zawszę cię obronię – dodał
mimowolnie, chcąc chociaż w ten sposób dać bratu otuchy. Draco natomiast
spojrzał na niego z nadzieją odbijającą się w pięknych, szaroniebieskich
oczach.
-
Naprawdę? – spytał jeszcze, rączkami uczepiając się koszuli brata.
-
Naprawdę – przytaknął, chwytając go za dłoń i ściskając odrobinkę palce w akcie
pokrzepienia. Dalej miało już pójść jak z płatka. No właśnie, miało.
Chłopcy
przeszli może jeszcze jakieś sto pięćdziesiąt, czy dwieście metrów, gdy nagle
usłyszeli jakiś szelest z boku, a chwilę potem im oczom ukazała się jakaś
czarna bestia. Cała trójka nie myśląc wiele rzuciła się do ucieczki z krzykiem,
nawet nie mając na tyle odwagi by odwrócić się i sprawdzić w jakiej odległości
znajduje się zwierze.
Draco
jęknął w duchu zaskoczony, kiedy poczuł jak stopą zahacza o wystający korzeń i
runął jak długi na ziemię. Niefortunnie, jego głowa spotkała się nie tyle z
ziemią, co jeszcze z kamieniem leżącym obok, przez co chłopiec przez chwilę był
jeszcze mocno oszołomiony. Jednak kiedy tylko zdał sobie sprawę z tego, iż
zwierzę znajduję się tuż za nim, z wszechogarniającego go strachu w trybie
natychmiastowym stracił przytomność.
Cedran
i William byli zbyt przerażeni, żeby sprawdzić, czy któryś z nich nie został w
tyle. Dopiero, kiedy znaleźni się poza Dzikim Parkiem, zdali sobie sprawę z
tego, iż nie ma przy nich Draco. Krew automatycznie odpłynęła im z twarzy,
kiedy wyobrazili sobie co mogło stać się z blondynkiem.
Starszy
brat nie czekając wiele, rzucił się w kierunku rezydencji i tarasowi, na którym
znajdowali się rodzice. Will pobiegł za nim, również zamierzając podzielić się
z resztą tym, co się stało.
Pani
Malfoy jako pierwsza dojrzała biegnących ku nim chłopców i od razu wiedziała,
że coś się stało. Tym bardziej nieobecność jej najmłodszego dziecka napawała ją
o szybsze, niespokojnie bicie serca.
Cedran
wbiegając na taras nie ukrywał łez i cały zapłakany rzucił się w ramiona matki.
Ta natomiast już wiedziała, że to co zaraz powie jej syn nie będzie należało do
przyjemnych rzeczy. Brunet jaki znalazł się na miejscu tuż po ośmiolatku,
szybko podszedł do swojej rodzicielki przytulając się do niej. U niego również
widać też było szklące się oczy, lecz jak na razie dalej się trzymał. Mężczyźni
rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia, gotowi w każdej chwili ruszyć do
Draco. Tylko wpierw musieli wiedzieć co się stało, jak i to, gdzie się znajduje
najmłodsza latorośl rodziny Malfoy.
- Ceddy,
co się stało? – spytała Narcyza, tuląc do siebie syna. Bała się o Draco, tym
bardziej, że jeszcze do końca nie wiedziała co się stało. Cedran jednak był
zbyt zapłakany, by móc cokolwiek odpowiedzieć, dlatego też matka Williama
zaczęła delikatnie wypytywać syna, co takiego się zdarzyło.
-
Byliśmy w Dzikim Parku i coś nas zaatakowało! – Chłopiec pociągnął nosem,
patrząc z bólem w oczy swojej mamy. Nikomu innemu nie był w stanie tego zrobić.
– Uciekliśmy od tego, ale dopiero potem zdaliśmy sobie sprawę, że Draco nie ma
z nami.
- Tak
bardzo przepraszam! – ryknął nagle Cedran, mocząc słonymi kroplami garsonkę
Narcyzy. Jednak ten fakt teraz w żaden sposób kobiety nie odchodził. Rzuciła
tylko mężowi proszące spojrzenie, a ten zaraz wraz z Andrewem ruszył w kierunku
Parku.
-
Jeśli dobrze pamiętam, roi się w nim od magicznych zwierząt, prawda? – Wysoki
brunet spojrzał ze współczuciem na przyjaciela, który ponuro przytaknął mu,
przyśpieszając kroku.
Sowa
huknęła gdzieś w oddali, a Draco jęknął cichuteńko, powoli otwierając powieki.
Jego otumaniony umysł nie wysyłał do niego jeszcze wszystkich informacji,
dlatego też rozejrzał się lekko na boki, by uświadomić sobie, że wcale nie leży
u siebie na łóżku, a na ziemi, gdzieś głęboko w sercu Dzikiego Parku.
Wzdrygnął
się przerażony, próbując wstać, jednak przyszywający ból wdarł się do jego
ciała, a on z jękiem bólu spojrzał na swoją nóżkę. Jednak przez ciemność
panującą wokół nie mógł nic dojrzeć, dlatego też rączkami zaczął badać swoją
kończynę, by ze zgrozą stwierdzić, że odrobinkę pod kolanem wygięta się pod
dziwnym kątem. Najpewniej była złamana i dlatego tak bolała.
Jednak
nie tylko nóżka dawała o sobie znać. Również skóra tuż nad biodrem pulsowała
tępych, niezbyt znośnym bólem, a gdy tylko chłopiec przyłożył tam rączkę, mógł
poczuć jak materiał koszulki jest czymś przesiąknięty w tamtym miejscu. Aż bał
się nawet pomyśleć o tym, co to mogło być.
Gorące
powietrze nagle uderzyło w jego odsłonięty kark, a chłopiec sapnął odwracając
się zaskoczony i patrząc w duże chrapy jakiegoś konia. Chmury popychane przez
wiatr odsłoniły łaskawie księżyc w pełni, którego światło przedarło się przez
rozłożyste ramiona drzew i dzięki temu Draco mógł rozpoznać stworzenie.
Koń
leżał tuż obok niego, pyskiem delikatnie raz po raz trącając ramię chłopca.
Sześciolatek w pierwszym odruchu miał naprawdę wielką ochotę uciec, jednak
złamana nóżka już na wstępnie, zaszydziła z jego planów. Dlatego też zmuszony był zostać w obecności
wielkiego, czarnego rumaka, któremu najwidoczniej odpowiadało jego towarzystwo.
Blondynek też po krótkim namyśle mógł stwierdzić, że koń nie był tym, co
zaatakowało jego, brata i Willa. Tamto stworzenie było straszniejsze, potwornie
ryczało i było o wiele większe. Większe w sensie, że bardziej potężne, ale
wcale nie wyższe od tego konia.
Dopiero
po chwili zdał sobie sprawę, że zwierzę miało na czubku głowy duży róg, ostro
zakończony, w który w świetle księżyca mienił się bladą poświatą. Wyciągnął
niepewnie rączką, chcąc z początku dotknąć rogu, jednak zaraz cofnął ją, gdy
tylko zdał sobie sprawę z tego, czym to mogło się skończyć. Przecież te dzikie
zwierze mogło odgryźć mu palce!
Jednorożec
zastrzygł uszami, nasłuchując przez chwilę, po czym podniósł się gwałtownie,
przez chwilę przestępując z kopyta na kopyto. W końcu tylko jeszcze raz musnął
go pyskiem – tym razem po twarzy – i popędził galopem przed siebie. Z początku
Draco nie wiedział co się stało, jednak tuż po chwili dowiedział się, czego
zwierzę tak bardzo się przeraziło.
-
Tato! – krzyknął najgłośniej jak potrafił, gdy tylko usłyszał nawołujący go
głos Lucjusza. – Tatusiu! Tutaj! – dodał, starając powstrzymać się od płaczu,
jednak myśl, że tata jest już blisko i zaraz mu pomoże, sama jakoś pchała go do
właśnie takiej reakcji.
Nie
musiał czekać nawet minuty, gdy Lucjusz pojawił się w zasięgu jego wzroku, a
następnie był już przy nim, przytulając wątłe ciałko do swojej piersi. Pan
Richardson, który stał kilka kroków dalej, przyjrzał się krytycznie nodze
chłopca, zaraz dzieląc się swoimi podejrzeniami z Lucjuszem.
-
Zabierzmy go do domu i wezwijmy medyka. – zawyrokował ojciec chłopca, biorąc go
najdelikatniej jak mógł na ręce. Starał się przy tym jak najmniej ruszać złamaną
nogą synka. Nie chciał bowiem, aby ten cierpiał więcej niż było to potrzebne.
Draco
uśmiechnął się widząc, jak brat podbiega do jego łóżka i rzuca się mu na szyję.
Powoli odwzajemnił gest i przytulił się do niego, zerkając jeszcze na matkę,
jaka przyszła wraz z nim. Lucjusz akurat żegnał się z przyjacielem, który to
przecież tak bardzo mu pomógł w poszukiwaniu Draco i dopiero po chwili zjawił
się przy łóżku najmłodszego syna.
-
Przepraszam – bąknął w końcu, patrząc nieśmiało na ojca, jaki przysiadł po drugiej
stronie łóżka i zmierzwił mu jego długie blond kosmyki. – Nie chciałem, żeby to
tak wyszło. Po prostu…
-
Wiemy, kochanie. – Przerwała jego wywód Narcyza, posyłając synkowi łagodny
uśmiech. Odkąd tylko Lucjusz wrócił z synkiem do domu, uspokoiła skołatane
serce. Mimo wszystko dalej martwiła się o jego stan. – Najważniejsze jest to,
że nie stało ci się nic poważnego. – Draco uśmiechnął się tylko w odpowiedzi,
ziewając dyskretnie, jednak to i tak nie uszło uwadze troskliwemu spojrzeniu
matki. – Prześpij się, kochanie. Miałeś za sobą naprawdę ciężkie chwile. –
Ucałowała go w czółko, po czym biorąc delikatnie starszego chłopca za rękę,
poprowadziła go w kierunku wyjścia z sypialni.
-
Ceddy strasznie się o ciebie wystraszył. Obwinia się za ten incydent i powiedział
nawet, że jeśli coś ci się stanie, zrezygnuje z wszystkich zajęć, byleby tylko
móc być przy tobie – powiedział ojciec cicho, patrząc na niego z delikatnym
uśmiechem, rozjaśniającym jego oblicze. Lucjusz ostatnimi czasy rzadko kiedy
się uśmiechał, dlatego też Draco takie chwile chłonął niczym gąbka. Tym
bardziej, gdy zaczął uczęszczać na jakieś spotkania, o których jak sam mówił,
nie chciał teraz chodzić, ale przez głupotę młodości musiał. – Śpij dobrze,
synu. – Mężczyzna już podnosił się z łóżka, kiedy poczuł jak małe paluszki
zaciskają się na materiale koszuli. Dlatego też posłał mu z początku zaskoczone
spojrzenie, które zaraz zmieniło się w rozczulające, kiedy tylko usłyszał jego
małą prośbę.
-
Tatusiu, czy… Czy mógłbyś się położyć obok mnie? Nie chciałbym być teraz sam –
wyznał cicho, patrząc na niego wręcz błagalnie. Lucjusz w odpowiedzi tylko
ściągnął z siebie marynarkę i buty, po czym ułożył się obok, gładząc delikatnie
włosy syna. – Dziękuję – dodał jeszcze, przymykając oczy i starając się zasnąć.
- Śpij
dobrze, Draco. W domu jesteś najbezpieczniejszy – mruknął mężczyzna, kiedy miał
już pewność, że blondynek pogrążony jest w objęciach Morfeusza. Chłopczyk tylko uśmiechnął się przez sen,
jakby właśnie wydarzyło się tam coś równie przyjemnego.
Niecałe
dwa lata później Draco ponownie zbliżył się do granicy Dzikiego Parku, tym
razem jednak z całą powagą nie chcąc przejść ani kroku dalej. Tym bardziej jak
usłyszał odgłos zbliżającego się powoli zwierzęcia. Chłopiec wciągnął cicho
powietrze, cofając się odruchowo kilka kroków. Nie chciał przypadkiem paść
ofiarą tamtego stworzenia, czy też zostać wciągniętym do wnętrza parku.
Wiedział
też, że w razie czego wujek Severus, jaki obserwował go uważnie z odległości
kilkudziesięciu metrów nie pozwoli na jakąkolwiek krzywdę i zainterweniuje, gdyby
coś miało się stać. Dlatego też, gdy zobaczył cofającego się chłopca, od razu
ruszył w jego kierunku. Tym bardziej jak widział, że coś znajduję się blisko
blondyna, zmierzając ku niemu powoli. Na wszelki wypadek wyciągnął jeszcze
różdżkę, celując w ciemny zarys zwierzęcia i tuż po tym jak pojawił się obok
chłopca, objął go wolną ręką w pasie. Zwierzę było już na tyle blisko, że w
końcu mogli rozpoznać je.
Oboje
zamrugali szybko, nie mogąc uwierzyć w to co widzieli. Przed nimi stał jednorożec.
Kary, smukły i wysoki w kłębie na trochę lepiej niż pięć stóp, spoglądał na
nich ciemnymi oczyma, raz po raz przednim kopytem uderzając w ziemię.
- Ja
go pamiętam – szepnął nagle blondynek, wyciągając w kierunku ogiera małą dłoń i
obserwując jak ten podchodzi do nich bliżej. – To ten sam, który leżał przy
mnie, nim znalazł mnie tata. – zaśmiał się cicho, kiedy ogier trącił delikatnie
pyskiem palce, poruszając chrapami jakby chciał je delikatnie skubnąć. – Drugi
raz w życiu widzę tak blisko siebie jednorożca! – zawołał cicho, bojąc się, że
głośniejsze zachowanie mogłoby spłoszyć zwierze.
- A
ich kare przedstawicie są doprawdy rzadko spotykane. – dodał mężczyzna,
niepewnie puszczając chłopca i prostując się. Zwierzę było doprawdy piękne.
- Nyx…
-
Słucham? – brunet spojrzał na niego z uwagą. Oczy dziecka błyszczały się
radośnie i Severus z dozą niepokoju domyślił się, co chłopiec wymyślił. On
chciał z jednorożca uczynić swojego wierzchowca.
- Jest
czarny jak noc. Dlatego też najlepsze dla niego imię to Nyx – odparł cicho,
powoli przytulając się do pyska rumaka na tyle, na ile pozwalały mu jego małe
ramionka.
To
było już pewne. Nyx stanie się częścią rodziny Malfoy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz