Chłopiec po ubraniu ciepłej, szarej
bluzy i ciemnych butów, wyszedł cicho z domu. Starał się przy tym nie uczynić
najmniejszego hałasu. Dosłownie, jego rodzice jako łowcy mieli naprawdę
niebywale wyostrzony słuch. Jeszcze niepewnie przeszedł przez płot; bramki bał
się otworzyć – ostatnimi czasy jęczała cicho, po każdym najdrobniejszym
ruszeniu jej.
Zaraz potem rzucił się biegiem
przed siebie, starając się ogarnąć wzrokiem postać jego bliźniaka.
Pierwszym miejscem do jakiego się
udał, był niedawno wybudowany park zabaw, do jakiego od kilku dni chodzili bez
przerwy. Ichiru strasznie polubił tu przebywać. Jednak w tej chwili park
świecił pustkami. Tylko ławki poruszały się jeszcze, jakby chciały pobujać
jakieś zostające chwilę dłużej dziecko. Chłopiec nie myśląc więcej ruszył
dalej. Park, przez jaki przechodził był ciemny i nadawał teraz nieprzyjemnego
uczucia strachu. Pięciolatek przyśpieszył kroku, powtarzając w duchu, że im
szybciej będzie szedł, tym szybciej znajdzie się poza obrębem parku.
Cichy huk sowy siedzącej w koronie,
znajdującego się niedaleko drzewa, sprawił, że chłopiec jęknął przestraszony,
złapał się za pierś, jeszcze bardziej przyśpieszając. Z ulgą wręcz powitał
granice parku i zarys starego placu zabaw. Ichiru wcześniej tutaj często chciał
przychodzić; może i tym razem postanowił się tutaj zjawić.
Uśmiechnął się delikatnie widząc
zarys najprawdopodobniej jego brata. Podbiegł bliżej, by zaraz ze zrzedłą miną przekonać
się, iż to nie jego braciszek. Wysoki ciemnowłosy chłopak stał przy huśtawkach,
gestykulując dość mocno rękoma. Zero wytężył wzrok ciekawy, na kogo tak bardzo
on krzyczy. Stęknął cicho zaskoczony, gdy rozpoznał właśnie tam swojego
bliźniaka. Zaraz też poczuł jak krew zaczęła się w nim buzować, a on sam
zmierza już w ich kierunku.
- …w innym wypadku cię zabiję –
warknął młody mężczyzna do Ichiru, który skulił bardziej ramiona, trzymając się
kurczowo łańcucha huśtawki.
- Nie radzę… – szepnął, znajdując
się już za nim, gdy widział jak ten już podnosił dłoń. Brunet spojrzał w jego
stronę rozeźlony, by zaraz jego twarz ozdobiła dezorientacja. Wiadome jest, że
rzadko kiedy rodziły się bliźniaki. A jak już były one uważane za pomiot
szatana.
Nowo przybyły, identyczny chłopiec
był wściekły. Brunet mógł doskonale odczytać uczucia, widoczne w jego oczach.
Nie to jednak było w tym przerażające. Przecież kto bałby się wściekłego
dziecka. Jego głos, który nie przetrzymywał w sobie ani grama tego jakże
negatywnego uczucia, przyprawiał mężczyznę o gęsią skórkę. Zamiast tego czuł
bijący z jego słów lód, wręcz zamrażający wszystkie komórki życia, jakie ich
otaczały.
- A jak się nie posłucham to co mi
zrobisz, dzieciaku? Poskarżysz się mamusi? – zironizował młody mężczyzna,
udając stan chwilowego omdlenia. Zero natomiast gestem ręki przywołał ku sobie
swojego braciszka. Ichiru natychmiast zeskoczył z huśtawki i podbiegł do niego.
- Nie, nie zrobię tego – odparł
cicho, przygarniając do siebie brata ramieniem. – Jednak przyrzekam na moje
imię i godność jako przyszłego łowcy… Jeżeli jeszcze raz zbliżysz się do mojego
braciszka, to nie ważne gdzie będziesz i gdzie będziesz uciekał przede mną…
Znajdę cię i złapię. Następnie obetnę ci język za to, że to on układał twoje
słowa przeciwko Ichiru, dodatkowo wydłubię ci oczy, gdyż to one patrzyły na
niego z ironią i drwiną. –Mężczyzna spojrzał na niego w chwilowym przerażeniu.
Naprawdę przez krótki okres czasu zastanawiał się, czy nie jest prawdą legenda
o bliźniakach, bo ten który do niego właśnie przemawiał, byłby idealnym
przykładem, że jest jednak dzieckiem diabła. – A gdy tylko w moich rękach
znajdzie się jakieś tępe narzędzie rozpruje twój brzuch, by mógł sprawnie
wywlec wnętrzności na wierzch, a na końcu zwłoki ostentacyjnie powieszę na
jakimś drzewie koło placu. Tak, aby następnym razem nikt nie próbował nawet skrzywdzić
mojego braciszka – zakończył swoją wypowiedź, przyglądając się uważnie mimice
mężczyzny. Z zadowoleniem stwierdził, że nawet udało mu się go przestraszyć.
- Piękne słowa jak na pięciolatka.
– Drwiący głos przeszył powietrze wbijając się do uszu chłopca. Zero odwrócił
się natychmiast, dostrzegając bardzo wysokiego mężczyznę w odległości dwóch,
może trzech metrów od niego i brata. Był pewny, że był wyższy nawet od tego,
który to groził jego bratu. Długie, czarne niczym krucze pióra włosy, dzięki delikatnym
podmuchom wiatru zdawały się żyć własnym życiem. Oczy, koloru burgundzkiego
wina, wpatrywały się w niego z dozą rozbawienia, jak i ciekawości.
- Nie mają być piękne. Chcę tylko,
żeby przeprosił on mego brata. – Wskazał na stojącego przy nich bruneta, który
czując na sobie jego spojrzenie opuścił wzrok na ziemię. – Nie pozwolę, aby
jakiś idiota bezpodstawnie obrażał kogo popadnie, a w szczególności Ichiru.
Jeżeli jednak tego nie zrozumie i sytuacja się powtórzy, to dotrzymam swego
słowa.
- Jesteś rozkoszny, maleńki i
wielce słod…
Chłopiec przerwał mu wzburzony.
- Nie jestem słodki! Chłopcy nie są
słodcy, ani też rozkoszni. – Założył ręce na piersi, patrząc na niego ze
złością.
- Spokojnie nie denerwuj się. – Mężczyzna
zaśmiał się cicho, przymykając dosłownie na chwilę oczy. I dokładnie ten moment
wykorzystał drugi, niższy mężczyzna. Znalazł się przy nim nagle, po czym złapał
w swoje ramiona i wgryzł się boleśnie w szyję chłopca. Ichiru krzyknął
przerażony odskakując na bok, natomiast Zero jęknął z bólu, chwytając za rękaw
bluzy, starając się opuszczającymi siłami zmusić bruneta do zostawienia go.
Słyszał jak drugą ręką bierze zamach. Zamknął więc oczy, czekając na jego
ostateczny ruch.
- Reva! – krzyknął wyższy brunet, dosłownie
wyrywając mu z rąk chłopca. Przycisnął go do swojej piersi, cofając się na
kilka kroków, by spokojnie móc sprawdzić jego stan. Z przerażeniem stwierdził,
że przez wyrwanie go od swojego kochanka siłą było najgłupszym pomysłem na jaki
wpadł pod wpływem chwili. Albowiem kły wampira przy tym ruchu jeszcze bardziej
powiększyły ranę, z której teraz uciekała życiodajna posoka. Jej zapach wabił
go ku szyi chłopca. Widział jak śmierć przyciągała chłopca do swoich ramion, a
on wręcz nieprzytomnie szedł w tym kierunku.
- Zostaw go! Niech zdechnie! Co cię
obchodzi ten mały szczur?! – krzyczał, gdy widział jak ten się do niego obnosi.
Z troską jakiej jeszcze dotąd u niego nie widział. Nawet dla niego nie był taki
dobry.
- Zamilcz… – szepnął, przeszywając
go wściekłym spojrzeniem. – Na twoim miejscu już bym stąd uciekał… Módl się
lepiej, żebym nie znalazł cię tak szybko i nie zabił w gorszy sposób, niż który
opowiadał chłopiec. – Po czym pochylił się nad pięciolatkiem. Oddychał chaotycznie,
urywanie, jego maleńka klatka piersiowa unosiła się szybko, gdy on sam ledwo
przytomnie patrzył na wszystko w przerażeniu. – Spokojnie, uratuję cię. – Tylko
jeden sposób ratunku przyszedł mu do głowy. Najgorszy z możliwych, a
jednocześnie tak zbliżający go do siebie.
Polizał koniuszkiem języka jego
skórę brudną od krwi. Czerwone krople, jakie znalazły się na jego mięśniu,
wybuchły dostarczając wampirowi nową gamę smaków, o jakich nie był w stanie
nawet śnić. Siłą woli powstrzymał się jednak od wgryzienia w i tak już mocno
poranioną szyjkę, powoli zlizując krew chłopca. Przy tym poznawał jego myśli,
uczucia, wspomnienia. Delektował się
smakiem, jednak miał świadomość, że musi się śpieszyć. Nie miał już wiele
czasu. Z westchnieniem wręcz niezadowolenia, odsunął się odrobinę od niego, by
zębami zerwać mankiet swojej koszuli.
- Nie wierzę, że chcesz to uczynić!
– zawył, klękając przy nim i patrząc na niego obłąkanym wzrokiem. – Mi nie
chciałeś tego zrobić, a temu szczurowi od razu chcesz dać swoją krew! W mojej
reinkarnacji z ludzkiego formatu życia do życia wampira, musiała brać udział
jakaś z twoich nędznych służek, by ty nie chciałeś mnie przemienić…! Nie
wierzę! Dlaczego!?
- Zamilcz… – powtórzył,
wypowiedziane jeszcze nie tak dawno słowo. Przegryzł skórę na nadgarstku
przysuwając go do ust chłopca. – Pij, maleńki. Jeśli chcesz żyć, to pij – nęcił
go, szepcząc niskim głosem. Pięciolatek zmamiony jego słowami, przycisnął wargi
do rany na nadgarstku wampira, niepewnie spijając jego krew. – Tak, dobrze… Pij
śmiało... – mruczał cicho, zadowolony. Już część przemiany chłopiec miał za
sobą. Jego organizm nie odrzucił od razu krwi, więc wszystko szło ku dobremu
zakończeniu. – Wystarczy… Nie możesz pij jej za dużo… Maleństwo… Dość… – Odrobinę
brutalnie wyrwał swoją rękę. Spojrzał zaraz na twarz srebrnowłosego, który z
grymasem bólu zaciskał kurczowo dłonie na koszuli wampira. Rana na jego szyi,
zabliźniła się szybko, by zaraz nie było po niej nawet śladu. Jedynie dowodem
całego zdarzenia miałaby być zakrwawiona kurtka.
- Zero… – wystękał, przerażony
całym zdarzeniem Ichiru. Jego brat prawie natychmiastowo otworzył oczy,
spoglądając na swojego braciszka.
- Jak się czujesz, maleńki? – Chłopiec
spojrzał zdezorientowany na swojego wybawcę (o czym jednak nie wiedział do
końca), by zaraz odskoczyć od niego z krzykiem. Szybko spojrzał jaka odległość
dzieli go i brata, po czym ruszył biegiem w jego kierunku. Łapiąc go za rękę,
zmusił by ten pobiegł za nim, kierując się w stronę domu. Słyszał jak mężczyzna
krzyczy coś za nim, jednak teraz najważniejsze dla niego było bezpieczeństwo
Ichiru.
- Zero, przed nami… – pisnął
młodszy o kilka minut pięciolatek, wskazując na coś przed nimi. Wampir stał oddalony
od nich o kilka metrów.
- Odsuń się! Najlepiej zostaw nas w
spokoju! – krzyknął do mężczyzny, który spoglądał na niego nieodgadnionym
wzrokiem.
- Maleńki… Nie dotarło jeszcze do ciebie
co się stało; kim się stałeś – powiedział, nagle pojawiając się przy nich. – Oblivis,
Ichiru – mruknął do chłopca, który kiwnął lekko główką, zaraz tracąc
przytomność. – Maleńki, teraz nie mam nawet szans wyjaśnić ci, co się tak
właściwie stało. Dlatego też zapieczętuję ci te wspomnienia… – Zero patrzył na
niego przerażony, o czym mogły świadczyć jego nienaturalnie rozszerzone
źrenice. – Mam nadzieję, że kiedyś gdy odzyskasz ten fragment, będziesz chciał
się ze mną spotkać. – Ciągnął dalej, mając nadzieję, że chłopiec chociaż trochę
zwraca uwagę na to, co do niego mówi. – Do tego czasu będę sprawował nad tobą
opiekę.
Nim chłopiec zdążyłby coś
powiedzieć, poczuł jak jego ciało robi się coraz cięższe, a on sam upada.
Spojrzał jeszcze na smutnego wampira, który złapał go, nim jego umęczone ciałko
zdążyłoby przywitać się z twardą glebą. Ciemny obraz zalał mu się przed oczyma,
jak gdyby jakiś malarz omylnie wylał czarną farbę na swoją pracę i już nie mógł
w żaden sposób odratować jeszcze nie tak dawno pięknego obrazu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz