sobota, 27 kwietnia 2013

Vampire Maiden - 26



Chłopiec po ubraniu ciepłej, szarej bluzy i ciemnych butów, wyszedł cicho z domu. Starał się przy tym nie uczynić najmniejszego hałasu. Dosłownie, jego rodzice jako łowcy mieli naprawdę niebywale wyostrzony słuch. Jeszcze niepewnie przeszedł przez płot; bramki bał się otworzyć – ostatnimi czasy jęczała cicho, po każdym najdrobniejszym ruszeniu jej.
Zaraz potem rzucił się biegiem przed siebie, starając się ogarnąć wzrokiem postać jego bliźniaka.
Pierwszym miejscem do jakiego się udał, był niedawno wybudowany park zabaw, do jakiego od kilku dni chodzili bez przerwy. Ichiru strasznie polubił tu przebywać. Jednak w tej chwili park świecił pustkami. Tylko ławki poruszały się jeszcze, jakby chciały pobujać jakieś zostające chwilę dłużej dziecko. Chłopiec nie myśląc więcej ruszył dalej. Park, przez jaki przechodził był ciemny i nadawał teraz nieprzyjemnego uczucia strachu. Pięciolatek przyśpieszył kroku, powtarzając w duchu, że im szybciej będzie szedł, tym szybciej znajdzie się poza obrębem parku.
Cichy huk sowy siedzącej w koronie, znajdującego się niedaleko drzewa, sprawił, że chłopiec jęknął przestraszony, złapał się za pierś, jeszcze bardziej przyśpieszając. Z ulgą wręcz powitał granice parku i zarys starego placu zabaw. Ichiru wcześniej tutaj często chciał przychodzić; może i tym razem postanowił się tutaj zjawić.
Uśmiechnął się delikatnie widząc zarys najprawdopodobniej jego brata. Podbiegł bliżej, by zaraz ze zrzedłą miną przekonać się, iż to nie jego braciszek. Wysoki ciemnowłosy chłopak stał przy huśtawkach, gestykulując dość mocno rękoma. Zero wytężył wzrok ciekawy, na kogo tak bardzo on krzyczy. Stęknął cicho zaskoczony, gdy rozpoznał właśnie tam swojego bliźniaka. Zaraz też poczuł jak krew zaczęła się w nim buzować, a on sam zmierza już w ich kierunku.
- …w innym wypadku cię zabiję – warknął młody mężczyzna do Ichiru, który skulił bardziej ramiona, trzymając się kurczowo łańcucha huśtawki.
- Nie radzę… – szepnął, znajdując się już za nim, gdy widział jak ten już podnosił dłoń. Brunet spojrzał w jego stronę rozeźlony, by zaraz jego twarz ozdobiła dezorientacja. Wiadome jest, że rzadko kiedy rodziły się bliźniaki. A jak już były one uważane za pomiot szatana.
Nowo przybyły, identyczny chłopiec był wściekły. Brunet mógł doskonale odczytać uczucia, widoczne w jego oczach. Nie to jednak było w tym przerażające. Przecież kto bałby się wściekłego dziecka. Jego głos, który nie przetrzymywał w sobie ani grama tego jakże negatywnego uczucia, przyprawiał mężczyznę o gęsią skórkę. Zamiast tego czuł bijący z jego słów lód, wręcz zamrażający wszystkie komórki życia, jakie ich otaczały.
- A jak się nie posłucham to co mi zrobisz, dzieciaku? Poskarżysz się mamusi? – zironizował młody mężczyzna, udając stan chwilowego omdlenia. Zero natomiast gestem ręki przywołał ku sobie swojego braciszka. Ichiru natychmiast zeskoczył z huśtawki i podbiegł do niego.
- Nie, nie zrobię tego – odparł cicho, przygarniając do siebie brata ramieniem. – Jednak przyrzekam na moje imię i godność jako przyszłego łowcy… Jeżeli jeszcze raz zbliżysz się do mojego braciszka, to nie ważne gdzie będziesz i gdzie będziesz uciekał przede mną… Znajdę cię i złapię. Następnie obetnę ci język za to, że to on układał twoje słowa przeciwko Ichiru, dodatkowo wydłubię ci oczy, gdyż to one patrzyły na niego z ironią i drwiną. –Mężczyzna spojrzał na niego w chwilowym przerażeniu. Naprawdę przez krótki okres czasu zastanawiał się, czy nie jest prawdą legenda o bliźniakach, bo ten który do niego właśnie przemawiał, byłby idealnym przykładem, że jest jednak dzieckiem diabła. – A gdy tylko w moich rękach znajdzie się jakieś tępe narzędzie rozpruje twój brzuch, by mógł sprawnie wywlec wnętrzności na wierzch, a na końcu zwłoki ostentacyjnie powieszę na jakimś drzewie koło placu. Tak, aby następnym razem nikt nie próbował nawet skrzywdzić mojego braciszka – zakończył swoją wypowiedź, przyglądając się uważnie mimice mężczyzny. Z zadowoleniem stwierdził, że nawet udało mu się go przestraszyć.
- Piękne słowa jak na pięciolatka. – Drwiący głos przeszył powietrze wbijając się do uszu chłopca. Zero odwrócił się natychmiast, dostrzegając bardzo wysokiego mężczyznę w odległości dwóch, może trzech metrów od niego i brata. Był pewny, że był wyższy nawet od tego, który to groził jego bratu. Długie, czarne niczym krucze pióra włosy, dzięki delikatnym podmuchom wiatru zdawały się żyć własnym życiem. Oczy, koloru burgundzkiego wina, wpatrywały się w niego z dozą rozbawienia, jak i ciekawości.
- Nie mają być piękne. Chcę tylko, żeby przeprosił on mego brata. – Wskazał na stojącego przy nich bruneta, który czując na sobie jego spojrzenie opuścił wzrok na ziemię. – Nie pozwolę, aby jakiś idiota bezpodstawnie obrażał kogo popadnie, a w szczególności Ichiru. Jeżeli jednak tego nie zrozumie i sytuacja się powtórzy, to dotrzymam swego słowa.
- Jesteś rozkoszny, maleńki i wielce słod…
Chłopiec przerwał mu wzburzony.
- Nie jestem słodki! Chłopcy nie są słodcy, ani też rozkoszni. – Założył ręce na piersi, patrząc na niego ze złością.
- Spokojnie nie denerwuj się. – Mężczyzna zaśmiał się cicho, przymykając dosłownie na chwilę oczy. I dokładnie ten moment wykorzystał drugi, niższy mężczyzna. Znalazł się przy nim nagle, po czym złapał w swoje ramiona i wgryzł się boleśnie w szyję chłopca. Ichiru krzyknął przerażony odskakując na bok, natomiast Zero jęknął z bólu, chwytając za rękaw bluzy, starając się opuszczającymi siłami zmusić bruneta do zostawienia go. Słyszał jak drugą ręką bierze zamach. Zamknął więc oczy, czekając na jego ostateczny ruch.
- Reva! – krzyknął wyższy brunet, dosłownie wyrywając mu z rąk chłopca. Przycisnął go do swojej piersi, cofając się na kilka kroków, by spokojnie móc sprawdzić jego stan. Z przerażeniem stwierdził, że przez wyrwanie go od swojego kochanka siłą było najgłupszym pomysłem na jaki wpadł pod wpływem chwili. Albowiem kły wampira przy tym ruchu jeszcze bardziej powiększyły ranę, z której teraz uciekała życiodajna posoka. Jej zapach wabił go ku szyi chłopca. Widział jak śmierć przyciągała chłopca do swoich ramion, a on wręcz nieprzytomnie szedł w tym kierunku.
- Zostaw go! Niech zdechnie! Co cię obchodzi ten mały szczur?! – krzyczał, gdy widział jak ten się do niego obnosi. Z troską jakiej jeszcze dotąd u niego nie widział. Nawet dla niego nie był taki dobry.
- Zamilcz… – szepnął, przeszywając go wściekłym spojrzeniem. – Na twoim miejscu już bym stąd uciekał… Módl się lepiej, żebym nie znalazł cię tak szybko i nie zabił w gorszy sposób, niż który opowiadał chłopiec. – Po czym pochylił się nad pięciolatkiem. Oddychał chaotycznie, urywanie, jego maleńka klatka piersiowa unosiła się szybko, gdy on sam ledwo przytomnie patrzył na wszystko w przerażeniu. – Spokojnie, uratuję cię. – Tylko jeden sposób ratunku przyszedł mu do głowy. Najgorszy z możliwych, a jednocześnie tak zbliżający go do siebie.
Polizał koniuszkiem języka jego skórę brudną od krwi. Czerwone krople, jakie znalazły się na jego mięśniu, wybuchły dostarczając wampirowi nową gamę smaków, o jakich nie był w stanie nawet śnić. Siłą woli powstrzymał się jednak od wgryzienia w i tak już mocno poranioną szyjkę, powoli zlizując krew chłopca. Przy tym poznawał jego myśli, uczucia, wspomnienia.  Delektował się smakiem, jednak miał świadomość, że musi się śpieszyć. Nie miał już wiele czasu. Z westchnieniem wręcz niezadowolenia, odsunął się odrobinę od niego, by zębami zerwać mankiet swojej koszuli.
- Nie wierzę, że chcesz to uczynić! – zawył, klękając przy nim i patrząc na niego obłąkanym wzrokiem. – Mi nie chciałeś tego zrobić, a temu szczurowi od razu chcesz dać swoją krew! W mojej reinkarnacji z ludzkiego formatu życia do życia wampira, musiała brać udział jakaś z twoich nędznych służek, by ty nie chciałeś mnie przemienić…! Nie wierzę! Dlaczego!?
- Zamilcz… – powtórzył, wypowiedziane jeszcze nie tak dawno słowo. Przegryzł skórę na nadgarstku przysuwając go do ust chłopca. – Pij, maleńki. Jeśli chcesz żyć, to pij – nęcił go, szepcząc niskim głosem. Pięciolatek zmamiony jego słowami, przycisnął wargi do rany na nadgarstku wampira, niepewnie spijając jego krew. – Tak, dobrze… Pij śmiało... – mruczał cicho, zadowolony. Już część przemiany chłopiec miał za sobą. Jego organizm nie odrzucił od razu krwi, więc wszystko szło ku dobremu zakończeniu. – Wystarczy… Nie możesz pij jej za dużo… Maleństwo… Dość… – Odrobinę brutalnie wyrwał swoją rękę. Spojrzał zaraz na twarz srebrnowłosego, który z grymasem bólu zaciskał kurczowo dłonie na koszuli wampira. Rana na jego szyi, zabliźniła się szybko, by zaraz nie było po niej nawet śladu. Jedynie dowodem całego zdarzenia miałaby być zakrwawiona kurtka.
- Zero… – wystękał, przerażony całym zdarzeniem Ichiru. Jego brat prawie natychmiastowo otworzył oczy, spoglądając na swojego braciszka.
- Jak się czujesz, maleńki? – Chłopiec spojrzał zdezorientowany na swojego wybawcę (o czym jednak nie wiedział do końca), by zaraz odskoczyć od niego z krzykiem. Szybko spojrzał jaka odległość dzieli go i brata, po czym ruszył biegiem w jego kierunku. Łapiąc go za rękę, zmusił by ten pobiegł za nim, kierując się w stronę domu. Słyszał jak mężczyzna krzyczy coś za nim, jednak teraz najważniejsze dla niego było bezpieczeństwo Ichiru.
- Zero, przed nami… – pisnął młodszy o kilka minut pięciolatek, wskazując na coś przed nimi. Wampir stał oddalony od nich o kilka metrów.
- Odsuń się! Najlepiej zostaw nas w spokoju! – krzyknął do mężczyzny, który spoglądał na niego nieodgadnionym wzrokiem.
- Maleńki… Nie dotarło jeszcze do ciebie co się stało; kim się stałeś – powiedział, nagle pojawiając się przy nich. – Oblivis, Ichiru – mruknął do chłopca, który kiwnął lekko główką, zaraz tracąc przytomność. – Maleńki, teraz nie mam nawet szans wyjaśnić ci, co się tak właściwie stało. Dlatego też zapieczętuję ci te wspomnienia… – Zero patrzył na niego przerażony, o czym mogły świadczyć jego nienaturalnie rozszerzone źrenice. – Mam nadzieję, że kiedyś gdy odzyskasz ten fragment, będziesz chciał się ze mną spotkać. – Ciągnął dalej, mając nadzieję, że chłopiec chociaż trochę zwraca uwagę na to, co do niego mówi. – Do tego czasu będę sprawował nad tobą opiekę.
Nim chłopiec zdążyłby coś powiedzieć, poczuł jak jego ciało robi się coraz cięższe, a on sam upada. Spojrzał jeszcze na smutnego wampira, który złapał go, nim jego umęczone ciałko zdążyłoby przywitać się z twardą glebą. Ciemny obraz zalał mu się przed oczyma, jak gdyby jakiś malarz omylnie wylał czarną farbę na swoją pracę i już nie mógł w żaden sposób odratować jeszcze nie tak dawno pięknego obrazu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz