niedziela, 28 kwietnia 2013

Wojna Gangów - 1



Westchnął cicho odrywając wzrok od dokumentów, na widok zza okna samochodu. Ciemne chmury zasłoniły swoimi ciałami błękitne niebo i słońce. Do tego wszystkiego deszcz padał bez przerwy, a jego krople odbijały się o szyby, zostawiając takie nieznośne dla pasażera odgłosy. Pogoda była już taka od dobrej godziny, co nie pozwalało skupić się nastolatkowi. Gdy starał się nad czymś popracować, wszędzie musiało być cicho, a ten deszcz jak najbardziej go rozpraszał.
- Za ile będziemy na miejscu? – spytał kierowcę o jasnych, platynowych włosach, który spojrzał na niego przez lusterko swoimi chłodnymi, ciemnymi oczyma, by zaraz bez słowa wrócić do swojego zajęcia. To był już kolejny raz w ciągu tej godziny!
- Jak zwykle to samo – mruknął cicho, tak by mężczyzna tego nie usłyszał. Nie widząc nic lepszego do roboty powrócił do plików kartek leżących na jego kolanach. Dwa gangi. Jeden chce ziemi drugiego, gdy ten drugi dzielnie się broni. Na razie wszystko kończy się remisem. Dlatego też najwyższy czas to zakończyć. Już wie, który gang ma wybrać. Blade Children. Tak, właśnie ich. Pomoże im troszkę w obronie ziemi. Nie, żeby mu jakoś na tym zależało. Po prostu tam, gdzie mieszka nie ma nic ciekawszego do roboty. Tylko z tego powodu. Tak, jak  z mafią sprzed miesiąca w miasteczku, gdzie urodziła się jego babcia, czy też  gwałcicielem sprzed trzech w jeszcze innym mieście. To taki jego mały zwyczaj; rozwiązuje sprawy, które wpadną mu w oko,  bądź też jeśli jest to jakieś nieporozumienie, konflikt między dwoma stronami, wybiera jedną z nich i pomaga im.
- Jesteśmy na miejscu, dzieciaku – rzekł mężczyzna zatrzymując się przy głównej bramie szkoły. – Tylko nie wpakuj się w zbyt wielkie tarapaty. To ciągłe wożenie cię od miasta do miasta co chwilę jest bardzo uciążliwe. Przystopował  byś troszkę i odpoczął w „domu”.
- Tak, tak. Wiedz tylko, że to TY sam wyraziłeś zgodę zajmować się mną dziesięć lat temu i teraz, w razie kłopotów z moimi „wybawionymi”, czy też tam ich wrogami. – Chłopak uśmiechnął się słodko pakując papiery do torby. Następnie wyszedł z samochodu i zawiesił ją sobie na ramię. Poczekał, aż mężczyzna wyciągnie z bagażnika jego walizkę, po czym przytulił się do niego, by ludzie patrzący na nich z zaciekawieniem wzięli ich za rodzinę, której piętnastolatek nie miał, a przynajmniej tak sądził.
- Trzymaj się – mruknął mężczyzna , czochrając go po kasztanowych wycieniowanych włosach. Najdłuższe kosmyki dosięgały połowy pleców. Teraz jednak spięte były w kitkę.
- Tak, pa tato. – Odwrócił się ciągnąc za sobą walizkę. Przedstawienie zakończone. Słyszał tylko, jak blondyn odjechał z piskiem opon, a on przeszedł przez bramę szkoły. Na wprost znajdował się wielki, biały gmach szkoły, gdzie pewnie odbywało się większość zajęć. Po prawej stronie widział hale sportową i pływacką, a obok znajdowały się boiska do piłki nożnej, bieżnie, czy też korty tenisowe. Zaś po drugiej stronie znajdowały się dwa mniejsze niż budynek liceum, budynki.
~ Pewnie internat dla chłopców i dziewczyn – pomyślał wchodząc przez główne drzwi do szkoły. Przy wejściu od razu został zatrzymany przez jakąś czarnowłosą kobietę. Miała około trzydziestki, jednak jej długie włosy sięgające pośladków i młodzieżowy styl ubierania, odmładzały ją tak, że można było pomyśleć, że dopiero co ukończyła szkołę.
- Nowy uczeń? – spytała patrząc ze śmiechem na jego już dość mokre ubrania.
- Tak. Nazywam się Naoya Uesugi. Chciałbym spotkać się z panią dyrektor w sprawie mojego zakwaterowania. – Uśmiechnął się nieśmiało, jak to miał w zwyczaju, by przypodobać się pracownikom szkoły, czy też innym ludziom.
- Jestem Anya Nakamura, uczę w tej szkole chemii i matematyki. Będę również twoją wychowawczynią. Pani dyrektor nie może się teraz z tobą spotkać, dlatego też to ja zapoznam cię ze wszystkim. Chodź, zaprowadzę cię do twojego pokoju w internacie. – powiedziała ciepło rozkładając wziętą ze sobą parasolkę i pod nią, razem skierowali się do budynku internatu. Gdy weszli brunetka złożyła i otrzepała parasolkę, po czym włożyła ją do stojaka, stojącego obok drzwi.
- Nie będę zanudzać cię historią tejże szkoły, gdyż wiem, że i tak byś mnie nie słuchał. Tacy już są młodzi ludzie w twoim wieku. – Zaśmiała się cicho prowadząc go schodami na trzecie piętro. – Będziesz dzielił pokój ze starszym od ciebie o dwa lata chłopcem. Jest on bardzo miły i pomocny, czego nie mogę powiedzieć o jego bracie. Znam go, bo też  chodził tu do szkoły. Wracając do tematu….  Z Isamim powinieneś się szybko zaprzyjaźnić, a i zawsze będziesz mógł liczyć na jego pomoc. Teraz niestety nie ma go w pokoju. Rano mówił mi, że idzie odwiedzić brata w szpitalu.
- Co mu się stało? – spytał zaciekawiony poprawiając torbę na ramieniu. Zaczęła mu już ciążyć. Na szczęście przystanęli już przy pokoju 214.
- Został pchnięty nożem i mocno poturbowany podczas jednej z tych bitew gangów tydzień temu. Od tamtej pory jest już spokój. – Kobieta westchnęła ciężko wyciągając z kieszeni spodni klucz i otworzyła mu drzwi. – Isami teraz prawie codziennie go odwiedza.
- A jak to się stało? Jego brat jest członkiem któregoś z gangów? – Spojrzał na nią oczekująco.
- Nie jestem pewna, ale niektórzy mówią, że jest przywódcą Dark Devil, jednak nikt nie może tego do końca udowodnić. Kilka razy policja próbowała to zrobić, mimo to Mizukiemu cały czas udaje się robić ich w konia. Tylko lepiej nie mówmy o tym tutaj, na korytarzu. Innym razem powiem ci więcej na ten temat, młody Cieniu. – Uśmiechnęła się znacząco, patrząc na z początku wystraszoną minę, jednak zaraz nie mogła w nich zobaczyć zupełnie nic. Chłopak z obojętnością spoglądał na starszą kobietę.
- Jesteś jedną z ludzi Opiekuna? – Cichy szept przeszył ciszę , jaka do tej pory trwała miedzy nimi.
- Tak… proszę, oto twój klucz. – Włożyła mu go do ręki, po czym bez żadnego słowa, odeszła w swoim kierunku.
- Och, chyba będę musiał niedługo posprawdzać kilka rzeczy – mruknął wchodząc do środka. Od razu zamknął drzwi na klucz. Zapalił światło i rozejrzał się po pomieszczeniu. Pokój, jak pokój w internacie. Dwa łóżka, dwa biurka, dwie spore szafki na ubrania, drzwi do łazienki zaraz po lewej i okno na wprost. Szybko rozpakował swoje rzeczy do pustych szafek, zostawiając na łóżku tylko ręcznik, bieliznę i przybory toaletowe. Zadowolony chwycił te rzeczy i wszedł do łazienki. Rozebrał się, wchodząc pod prysznic. W miarę szybko umył się, rozmyślając nad dzisiejszym dniem. Z spokojem mógł zaliczyć go do tych nawet udanych. Nic więcej.
Po prysznicu, szybko wytarł się i ubrał bokserki. Ubrania wrzucił do kosza na brudne rzeczy, po czym wyszedł do pokoju. Ręcznik przewiesił przez oparcie krzesła , spoglądając na swoja torbę. Westchnął cicho siadając na łóżku i wyjmując z torby zdobiony srebrny sztylet, który zaraz schował pod poduszką. Już bardziej spokojny położył się wygodnie przykrywając się kołdrą. Nie myśląc już zbyt wiele zasnął. Ten dzień był jednak męczący, mimo iż nic takiego nie robił. Jednak sama podróż robi swoje, a ponad trzysta kilometrów drogi to już coś.
Jego egzystencja w objęciach Morfeusza nie trwała zbyt długo. Już po dwóch, trzech godzinach obudził go chrzęst zamka otwieranego w drzwiach. Niepewny stopnia możliwego zagrożenia, włożył rękę pod poduszkę zaciskając palce na rękojeści sztyletu, spoglądając jednocześnie w stronę drzwi, które w tym momencie otworzyły się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz