niedziela, 28 kwietnia 2013

Zagubiony Narzeczony - 11



Bielefelf nie patrząc na chłopaka podszedł do łóżka, chwilę stojąc przy nim, tak jakby wzrokiem chciał zauważyć najdrobniejsze zmiany jakie mogły tutaj zajść podczas jego nieobecności. Gdy nie zauważył niczego szczególnego prócz zmienionej pościeli na świeższą, westchnął cicho, kładąc się cały na materacu. Przyciągnął ku sobie jedną z poduszek, przytulając ją do twarzy i wdychając jej zapach. Od razu jego nozdrza rozpoznały aromat szamponu czarnowłosego, oraz ten własny charakterystyczny zapach Shibuyi. Uśmiechnął się lekko, rejestrując fakt, że w tym łóżku urzędował tylko i wyłącznie jego narzeczony.
Sam Yuuri nie wykonał jeszcze żadnego ruchu, cały czas dokładnie obserwując sylwetkę zielonookiego. Do tej pory jakoś nie mógł przyjąć do świadomości tego, że Wolfram już wrócił. Cały i zdrowy leży na ich wspólnym łóżku tuląc się do poduszki. Ach, co za piękny widok dla jego oczu. Może złotowłosy nie zdawał sobie z tego spawy, jednak strasznie pociągająco wyglądał w tamtej chwili. Przez to też nie mógł powstrzymać banana wpełzającego mu na usta. Naprawdę dopiero teraz poczuł się lżej widząc na własne oczy, że z pewnością nic mu nie jest.
- Jak dobrze być już w domu – mruknął cicho blondyn, zabierając poduszkę z twarzy. Jego usta wykrzywiły się w leciutkim uśmiechu, gdy spoglądał na widok za oknem, gdzie słońce powolutku, małymi, leniwymi kroczkami zmierzało ku horyzontowi.
- T-tak – zgodził się z nim chłopak siadając na skraju posłania. Podążył za jego wzrokiem, starając się uspokoić. Serce robiło mu dzikie tańce w jego piersi, ciesząc się jak głupie z takiej bliskości blondyna.
- Wolfu, ja… – zamilkł czekając, aż Bielefeld zaszczyci go spojrzeniem swoich szmaragdowych tęczówek. Gdy tak się stało, uśmiechnął się lekko zakłopotany. Serce zabiło mocniej, a stado malutkich motylków zrobiło kilka wygórowanych fikołków w jego podbrzuszu. Nie pomagał mu też w tym jego narzeczony; dziwnie cichy, gdy jego wzrok jakoby przepełniony bólem, krzyczał: „Wybacz mi!”. – Jeśli chodzi o twoje oskarżenie, to chciałbym się wytłumaczyć. Nie sądziłem, że swoim postępowaniem sprawię ci taki ból, nawet jeśli robiłem to nieświadomie. Do tego jeszcze to, co ci wtedy powiedziałem, ja naprawdę nie miałem tego na myśli. Proszę cię, Wolfram; wybacz mi! – dokończył, stając przed blondynem i ukłonił się nisko. Nie zauważył zdumienia goszczącego na obliczu zielonookiego, które zaraz zostało skutecznie przegonione przez ból i smutek. Jasnowłosy wstał i kładąc rękę na ramieniu Shibuyi zmusił go, aby wyprostował się. Zaraz potem ustawił się do niego plecami, by brunet nie zobaczył wyrazu jego twarzy. Był pewien, że uczucia, jakie teraz nim targały, z pewnością znalazły ujście w jego mimice.
- Nie musisz przepraszać – szepnął po chwili ciszy. Wahając się trochę, w końcu dał za wygraną i stanął twarzą w twarz ze swoim narzeczonym. Nie może przecież ukrywać się przed tą ofermą. Uśmiechnął się słabo, spoglądając spod grzywki na Yuuriego. Widział jak ten patrzy na niego nierozumiejąco; zapewne domagał się o wyjaśnienie mu tejże sytuacji. – To ja powinienem przeprosić ciebie. Podczas mojej nieobecności tutaj, dopuściłem się strasznej rzeczy – mruknął cichutko, jakby bojąc się, że mówiąc to głośniej wzbudziłby gniew króla.
- O czym ty mówisz? – spytał już kompletnie skołowany. Kompletnie nie rozumiał, co blondyn miał na myśli mówiąc to.
- J-ja…. – zająknął się, czując jak na jego policzki wpadają zdradzieckie rumieńce. Przypomniał sobie wszystko ze szczegółami, mimo iż nie chciał mieć tego w pamięci. Zdarzenie podczas wspólnej kąpieli z Serafinem, który skutecznie wykorzystał jego osłabienie po przebudzeniu się ze śpiączki, oraz te, kiedy został schwytany przez tamtą bandę. To również sprawiło, że przypomniał sobie kłótnie jego z Yuurim, która była główną przyczyną jego nieszczęść. – Ty ofermo! To wszystko twoja wina! To, że zostałem zaatakowany, a później napastowany; jak również to, że ten… – Tu zaczerpnął głośno powietrze, jednocześnie pociągając nosem, a ręką starając powstrzymać zbierające się w kącikach oczu malutkie łezki. – …ten drań twierdził, że chce mi pomóc, a tak naprawdę to chciał mnie tylko wykorzystać…! – zawył, wtulając się w pierś oszołomionego do reszty chłopaka, zaciskając pięści na jego ubraniu. Teraz pozwolił na upust swoich emocji; tak samo, jak na to, aby zły zagościły w jego oczach i powoli spłynęły po policzkach, ginąc w materiale mundurka Shibuyi.
Czując rękę obejmująca go w pasie i drugą gładzącą jego plecy, spiął się z początku, gdy jego umysł przysunął mu obrazy dwóch niedawnych napaści seksualnych na jego osobie, jednak zaraz skarcił się w myślach. Przecież to był Yuuri, a on na pewno nie zrobiłby mu czegoś takiego wbrew jego woli. Tak więc, oparł głowę na ramieniu bruneta, uspokajany dodatkowo przez leniwe ruchy ręki chłopaka, sunące wzdłuż jego pleców w górę i w dół, pochlipywał teraz tylko cicho od czasu do czasu.
- Już dobrze? – spytał, owiewając gorącym oddechem ucho chłopaka, który czując to wzdrygnął się lekko.
- Tak, ale pozostańmy jeszcze tak, proszę – mruknął wtulając się bardziej w czarnookiego. Nie wiedział czemu, ale dobrze mu było w jego ramionach. Całkowicie inaczej niż w ramionach Serafina, gdzie tylko przez chwile czuł pozytywne emocje z powodu zaćmienia rozsądku przez podniecenie. Z Yuurim czuł się tak cały czas i choć to były całkowicie dwie różniące się sytuacje, w głębi siebie był pewien, że to w jego ramionach chce trwać godzinami, a nie w uścisku srebrnowłosego.
- Zależy mi na tobie, Wolfu – rzekł po chwili milczenia, całując blondyna w głowę. Wie, że tymi słowami zmienił wszystko, co między nimi było do tej pory. – Bardzo mi zależy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz