niedziela, 12 maja 2013

Obliviate - 2

Przepraszam Cię, Mayumi. Niestety w dniu dzisiejszym nie jestem w stanie wystawić WG na bloga. Przyczyna jest wręcz banalnie prosta - rozdział jeszcze nie jest przeze mnie ukończony.
Postaram się jednak w najbliższym czasie wziąć za siebie i dokończyć rozdział. Możliwe, że już na kolejny weekend na blogu pojawi się post z Naoyą i Isamim :)


~ \ \ * / / ~

Draco przeciągnął się w pościeli, nawet nie myśląc o tym, by otworzyć oczy i w końcu wydostać się z posłania. Zamiast tego obrócił się na brzuch, mając w planach ponownie zaszycie się w sennej marze, gdzie razem z bratem wybraliby się do stajni, każdy zajmować własnym wierzchowcem. On wziąłby się za rozczesywania grzywy swojego karego jednorożca, natomiast Cedran w pierwszej kolejności dobrałby się do oczyszczenia ośmiu kopyt swojego Graniana.
Niestety był osobnik, który nie podzielał jego zdania o długim wylegiwaniu się w łóżku i najwidoczniej bardzo chciał, by chłopak w końcu wstał. Trzecioklasista powolnym krokiem podszedł w stronę łóżka blondyna z wyciągniętą przed sobą ręką, w której mocno trzymał swoją różdżkę. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, czym to się skończy, jednak zależało mu na jak najszybszym obudzeniu młodszego chłopaka.
- Aqua Eructo! – krzyknął cicho, a z końca laseczki wystrzelił mały strumień wody, który od razu uderzył w jasną czuprynę arystokraty.
Krzyk chłopaka jak nie obudził Ślizgonów, to przynajmniej ich porządnie wystraszył. Tym bardziej jak zaraz potem w jednej z sypialń dało się słyszeć jeszcze kilka mniejszych wybuchów. Zapewne efekty nie trafianych w kolegę klątw.

~*~

Blondyn w wisielczym humorze przeżuwał właśnie swojego tosta, zastanawiając się w jak najbardziej perfidny sposób mógłby odwdzięczyć się starszemu Ślizgonowi. William natomiast wydawał się nie zdawać sobie sprawy z tego, że był teraz na celowniku.
- Draco, daj już spokój – mruknął tylko, uśmiechając się dyskretnie. Na ogół w szkole nie chciał pokazywać się z tej strony. Wolał być postrzegany jak bardzo poważna osoba. Niestety, to nie było jego winą, że w towarzystwie blondyna uśmiech sam wyskakiwał mu na twarz. Tym bardziej, gdy mógł przypomnieć sobie, jak wyglądał dziś rano, kiedy to po zimnym spotkaniu z wodą, od razu poderwał się do góry.
- Czy ty zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, jaki przeżyłem dzisiaj szok? – Chłopak rzucił mu wręcz mordercze spojrzenie, jednak brunet nawet nie drgnął. Draco zawsze był w gorącej wodzie kąpany mimo, iż praktycznie nigdy tego nie pokazywał. Było naprawdę mało osób, które potrafiły tylko jednym ruchem wyprowadzić go z równowagi. Sam Will często musiał się wysilać, by blondyn z czerwonymi rumieńcami gniewu rzucał za nim klątwy. Jednak te godziny obmyślania kolejnego psikusa chłopakowi, opłacało się. Draco za każdym razem wyglądał tak słodko, kiedy był zły, aż był w szoku, że nikt oprócz niego tego nie zauważył. Z drugiej strony, był też z tego bardzo zadowolony. Przynajmniej nikt nie będzie zabierał mu tej przyjemności dokuczania blondynowi.
- Oj, przesadzasz. – Trzecioklasista zaśmiał się cicho, by nie urazić i tak wzburzonego chłopaka. Draco w odpowiedzi prychnął wyniośle, wstając ze swojego miejsca i szybkim krokiem kierując się ku wyjściu z Wielkiej Sali. W drzwiach jeszcze wpadł na jednego chłopaka, którym okazał się być pewien znienawidzony przez niego Gryfon.
- Uważaj jak leziesz, pokrako – warknął w kierunku Pottera, odpychając go od siebie z całych sił i dalej zmierzając przed siebie. Od razu widać było, że miał dzisiaj paskudny humor.
- Harry, nic ci nie jest? – zwróciła się do niego przyjaciółka, łapiąc go delikatnie za ramię. Bardzo martwiła się o przyjaciela, tym bardziej w chwilach, kiedy dochodziło między nim, a Malfoyem do jakiejkolwiek konfrontacji. Zawsze starała się załagodzić wszelakie konflikty, jednak nie zawsze jej to wychodziło. Tym bardziej, gdy dochodziło do rękoczynów, mogła już tylko bezradnie patrzeć na okładających się pięściami chłopców.
- Oczywiście. Po prostu zastanawiam się, co go dzisiaj ugryzło – odparł cicho, kierując się z resztą w kierunku stołu swojego domu. Harry zerknął jeszcze w kierunku stołu nauczycielskiego, przy jakim siedziała już część ciała pedagogicznego. Dyrektor mrugnął do jego, podnosząc jednocześnie odrobinę puchar w akcie toastu.
Nie dawno co mógł opuścić skrzydło szpitalne po tym, jak udało mu się uratować Ginny i wyjść cało z Komnaty Tajemnic. Dlatego też praktycznie cały czas pamięcią uciekał jeszcze do tamtych chwil, gdy musiał walczyć z Bazyliszkiem.
- Zapfhewne jeft wciekfy, bo nie mógfł… – Dalszą wypowiedź Rona przerwał kawałek kurczaka, jakiego właśnie starał się przełknąć, a jakiego jeszcze odrobina została mu w buzi. Tak więc musiał jeszcze trochę dożuć.
- Ronaldzie Weasley…! Nie mówi się z ustami pełnymi jedzenia! – krzyknęła cicho, oburzona Hermiona, kręcąc lekko głową w niedowierzaniu, a jej długie loki pod wpływem tego ruchu poruszyły się nieznacznie po jej plecach. Współczuła Ginny i bliźniakom takiego brata. Fred i Geogre może też czasami nie najlepiej zachowali się przy stole, ale oni przynajmniej kiedy mieli coś w buzi to się nie odzywali.
- Ron, mógłbyś powtórzyć? – Harry wolał udać, że nie słyszał wybuchu dziewczyny. Znał jej zachowanie już na pamięć i wiedział, że gdyby Hermiona się nie wściekała na nich co kilka minut, to nie byłaby po prostu ich Hermioną.
- Mówiłem, że pewnie Malfoy jest wściekły, bo nie mógł dzisiaj włosów ułożyć! – Ron przełknął w końcu ostatni kawałek mięsa i wyszczerzył się zadowolony z siebie. – Widzieliście jego szopę na głowie? Przecież to wyglądało jak szczota od mopa~! – zaśmiał się, z wtórującymi  mu kilkoma osobami. W tym z Harrym i bliźniakami, jacy dosiedli się do nich i zdążyli wyłapać ostanie słowa swojego młodszego brata.
Niestety, Ron mówił to tak, że nie tylko siedzący obok Gryfoni mogli to usłyszeć. Część Ślizgonów również, a oni podobnie jak uczniowie Domu Lwa zaciekle bronili swoich domowników. Tym bardziej, gdy przyszło im stanąć za Draco, który mimo bycia w drugiej klasie miał już dobre znajomości i u uczniów ze starszego rocznika.
- Lepiej to odszczekaj, ty rudy… psie! – krzyknęła jakaś dziewczyna z piątej klasy, wyrywając się ku Ronowi, jednak zaraz została pochwycona przez swoje koleżanki, jakie próbowały ją uspokoić.
Rudzielec nawet nie krył się z ulgą, jaką odczuł kiedy wysoka szatynka została zatrzymana. Przecież ta harpia jakby go tylko złapała rozszarpałaby go w trymiga i tylko co najwyżej zostałaby po nim kupka części jego garderoby.
- Rose, uspokój się. On nie jest tego wart – mruknęła jedna z jej towarzyszek, mając na myśli Rona, oczywiście. – Dzieciak tylko dużo miele ozorem, ale każde z jego słów nie posiada żadnego pokrycia w rzeczywistości – dodała, a większość Ślizgonów ryknęła zgodnym śmiechem. Harry wraz z Ronem zacisnęli tylko zęby, wstając pośpiesznie i opuszczając salę. Zaraz za nim podążyła Hermiona, która rzuciła starszym dziewczynom zdegustowane spojrzenie.
- Co to miało być? – Dziewczyny spojrzały zaraz  na postać Mistrza Eliksirów, jaki pojawił się tuż za nimi. – Nie wdawajcie się w żadne bezsensowne kłótnie. To wam nie przystoi.
- Broniłyśmy tylko dobrego imienia naszego Księcia Slitherinu. – Blondynka uśmiechnęła się cierpko, patrząc wyzywająco na opiekuna jej domu. Snape wymruczał coś tylko niezrozumiałego pod nosem i zaraz odwrócił się z zamiarem odejścia, a jego czarna szata uniosła się lekko od tego zamaszystego ruchu. Ślizgonki obserwowały przez chwilę mężczyznę, po czym przesunęły się do pogrążonego we własnym świecie Richarsona.
- Williamie, skarbie – mruknęła Rose, przytulając się do ramienia młodszego chłopaka. Brunet w odpowiedzi rzucił jej krótkie spojrzenie, by zaraz przenieść wzrok na jej przyjaciółeczki i z powrotem na talerz jajecznicy. – Powiedz  mi, czy ty zawsze musisz w tak brutalny sposób traktować naszego Księcia? – Niezrażona jego olewającym zachowaniem, dziewczyna ciągnęła swoją kwestię, przez chwilę rozwodząc się nad tym, jaki to zły wpływ może mieć na jej ukochanego drugoklasistę. Od początku roku widać było, że Rose Grantz ma na oku młodego Malfoya i wszelkimi możliwymi sposobami starała się uwieść chłopaka. Nawet szły plotki, że dziewczyna deklarowała o tym, że jak nie uda jej się to do końca jej edukacji, to zaraz od nowego roku zatrudni się w tej szkole jako nauczycielka. Nie wiadomo ile było w tym prawdy, ale jak tylko Draco się o tym dowiedział to uniósł tylko wyniośle głowę i powiedział tylko jedno słowo: „zobaczymy”.
- Chciałbym ci przypomnieć, moja droga Rose, że Wasz Książę… – wyraźnie było słychać jak podkreśla te słowa – jest wolnym człowiekiem i ma prawo głosu. Jakoś też nie zauważyłem, żeby kiedykolwiek zabraniał mi to robić. Tym bardziej, że jego pozycja jest o wiele wyższa od mojej. W końcu jest wśród nas „markizem”, a ja tylko zwykłym wicehrabią… – Odłożył widelec na talerzu, będąc już pewnym, że jajecznica nie przejdzie już mu przez gardło. Naprawdę dziewczyna zaczynała go już wkurzać, a nie była przecież nikim takim ważnym. Co prawda, Rose była czystokrwistą czarownicą, a jej ojcu tylko dzięki odrobinie szczęścia i początkowego zadłużenia się u Gringotta udało się wybić z dna oraz zyskać tytuł barona. Niestety i tak przez większość czarodziei był to powód do krzywego uśmiechu.
- Ty… Ty chamie! – krzyknęła oburzona, odsuwając się gwałtownie i wstając też zaraz. Obydwoje zdawali sobie sprawę z tego, co William chciał przekazać przez te słowa. Co za gbur z niego!

~*~

Draco uśmiechnął się słabo do odbijającego się w tafli lustra postaci jego chrzestnego. Właśnie zmoczonym grzebieniem starał się zaczesywać niesforne kosmyki, które poprzez poranne spotkanie z zimną wodą postanowiły zbuntować się i nie godzić na żadne prośby właściciela.
- Stałeś się tematem małej kłótni – mruknął mężczyzna, odbierając od chłopca przyrząd i sam pomagając mu z uporaniem się z fryzurą. Widać było, że miał niezwykłą wprawę, a przecież jego włosy zdawały nigdy nie robić mu takich problemów. – Panna Grantz widocznie w dalszym ciągu próbuje stać się twoim oczkiem w głowie, chociaż w tym przypadku zaczyna być bardziej koroną cierniową. No chyba, że odpowiada ci taka kobieta, co?
- Wu… Profesorze, proszę nawet tak nie mówić – mruknął cicho chłopak, wywracając oczyma. W domu jakoś nie miał problemu z określaniem go mianem „wuja”, natomiast w Hogwarcie zawsze zwracał się do niego per profesorze, co czasami było irytujące. Tym bardziej, kiedy zdarzały się sytuacje, że byli sami. – Ta dziewczyna to zło wcielone. Co chwilę tylko szuka sposobu, żeby być blisko mnie. To jest naprawdę męczące. – Westchnął w tym momencie głośno, jakby chciał podkreślić, że wcale mu się to nie podobało. – Nawet Pansy byłaby od niej lepsza, bo ona przynajmniej wie, że kiedy jestem zmęczony to nie mam sił na żadne nawet najmniejsze rozmowy.
- Tak to już jest z kobietami. Jedne są niczym harpie; jak Rose – czy Lily, dodał już w myślach. Przypomniał sobie, jak dziewczyna na wszelkie sposoby nie chciała pozwalać na spotkania jego z Jamesem, aż stało się to wręcz uciążliwe. Mimo wszystko on dalej umawiał się z Potterem i świata poza nim nie widział. Dlatego też nie mógł dopuścić do siebie myśli o jego opuszczeniu go. – Inne natomiast są naprawdę wyrozumiałe, jak chociażby panna Parkinson. Jednak zdarzają się też czyste perełki, takie jak twoja wielmożna matka, czy wicehrabina Richardson.
- Tak mnie coś zastanawiało – odezwał się po krótkiej chwili blondyn, unosząc wzrok na swojego chrzestnego. – Jestem najmłodszym synem, jednak dlaczego to ja jestem dziedzicem? W końcu Cedran jest najstarszy z rodzeństwa, dlatego też w jakiś sposób wydaje mi się to nieodpowiednie. Rodziców nie chcę spytać, bo wydaje mi się, że będą przez to na mnie źli. Jednak ty powinieneś wiedzieć.
- Ech, dlaczego rola informatora zawsze spływa na mnie? – Mężczyzna zmarszczył lekko nos, w tym samym czasie odkładając grzebień i przez parę sekund palcami układając włosy chłopca. – Jak twój brat się urodził, lekarze stwierdzili u niego poważą chorobę serca i nie dawali mu zbyt wiele szans na zbyt długie życie. Ty z kolei potem byłeś bliski śmierci. Jednak okazałeś się być silnym chłopakiem i sumiennie walczyłeś o każdy łyk powietrza. Twoi rodzice nie mieli wcale w zamiarze obarczać ciebie tym mianem, jednak przez ciągłe gadki twojego dziadka Abraxasa, dla świętego spokoju ogłosili cię oficjalnym dziedzicem. Zauważyłeś może, że o twoim rodzeństwie praktycznie nikt nie mówi? – Draco kiwnął mu powoli głową w odpowiedzi. – To dlatego, że była o nich może tylko jedna i czy tam dwie informacje, a potem cisza. Większość osób nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że masz rodzeństwo, a i trzeba przyznać, że ty też jakoś nie pokazujesz tego po sobie.
- Czy próbujesz mi powiedzieć, że zachowuję się jak rozpuszczony bachor? – Blondyn jak zwykle najbardziej wychwycił to, co było najmniej ważne w całej wypowiedzi. – Chociaż nie, w stosunku do mnie nie owijałbyś w bawełnę – mruknął zaraz ciszej, odchodząc od lustra i opuszczając łazienkę. Wyjątkowo jego sypialnia była dwuosobowa, co rzadko spotykało drugoklasistów. Co prawda, musiał dzielić ją z pewnym chłopakiem z szóstego roku, ale nie było tak źle. Był dobrze traktowany i mógł sobie pozwalać na kilka wybryków, jak dla przykładu zapraszanie Mistrza Eliksirów do sypialni i rozmawianie z nim przez godzinkę, czy dwie. – Jednak mimo wszystko dziwię się, że nikt zdaje się nie przywiązywać do tego uwagi.
- Wiesz, twój ojciec utrzymuje bliskie kontakty z naprawdę małą ilością osób i tylko one wiedzą dobrze, że ma on trójkę dzieci, a nie jak większość ludzi myśli, że tylko ciebie. – Severus podążył za nim, obserwując z rozbawieniem jak chłopiec z westchnieniem położył się na wznak w łóżku. – Dla przykładu bardzo bliskim przyjacielem Lucjusza, jest ojciec Williama i jednocześnie chrzestny twojego brata.
- Nie lubisz go – zauważył cicho z delikatnie przymkniętymi powiekami.
- Cóż, nie wiem, czy powinienem tak to nazwać. Właściwie to po prostu nie przepadam za nim. Może to być spowodowane tym, że moja matka ledwo co mogła zaliczać się do szlachty, a to, że moim ojcem jest mugol już całkowicie zrzucało mnie do roli zwykłego czarodzieja. Richardson często traktował mnie przez to jako swojego służącego – mruknął, siadając na skraju łóżka i przyglądając się sylwetce swojego chrześniaka. Koszulka blondyna podwinęła się lekko, ukazując cienką, długą na kilka cali bliznę tuż nad prawym biodrem.
- Dlatego starasz się nie odwiedzać naszego domu, kiedy on jest już u nas – dopowiedział sobie, spoglądając na bruneta i widząc jego wzrok, od razu naciągnął koszulkę jak najbardziej mógł. – Proszę, nie patrz na to – bąknął, odwracając wzrok. Severus odkąd pamiętał, Draco od zawsze wstydził się tej blizny. Nie lubił kiedy ktoś ją widział, a już szczególnie kiedy padało pytanie typu: „Jak to się stało”.
Ta blizna była jedną z dwóch pamiątek, jakie otrzymał blondyn po wejściu do Dzikiego Parku. Druga nie była może praktycznie widoczna, jednak czasami strasznie dokuczała młodemu markizowi. Tym bardziej na zmianę pogody, złamana kiedyś noga odzywała się rwącym bólem. Było to dziwnym przypadkiem, zwarzywszy na to, iż kość nastawiana była magicznie. Najwidoczniej jednak w tym przypadku lekarz nie mógł zbyt mocno ingerować, tym bardziej, gdy nie był w stanie stwierdzić, co za zwierzę zaatakowało chłopca.
- Wybacz – mruknął tylko mężczyzna, wstając pośpiesznie z łóżka. Wiedział doskonale, że ta sytuacja rozstroiła chłopca, dlatego też wolał zostawić go na jakiś czas samego, by mógł uspokoić się odrobinę. – Jest dzisiaj niedziela, dlatego odpocznij trochę w spokoju. Tym bardziej, że za trzy dni wrócisz do domu i tam nie będziesz miał zbyt wiele chwil do wytchnienia. – Uśmiechnął się delikatnie, kierując się powoli w stronę drzwi.
 - Ty również, wuju – odparł sennie chłopak, posyłając mężczyźnie zadowolone, śpiące spojrzenie, po czym nie czekając na odpowiedź ułożył się na brzuchu, automatycznie zapadając w sen.
Severus parsknął cicho, zasłaniając zaraz usta dłonią i kręcąc rozbawiony głową. Że też ten dzieciak potrafił go tak łatwo przejrzeć. Naprawdę, było to zadziwiające tym bardziej, że dobrze krył się ze swoim życiem i rzadko komu udawało się odgadnąć chociaż w części tego, co robił. Draco mimo swoich dziecięcych lat, był doprawdy utalentowanym, inteligentnym chłopcem.
Nie chcąc go przypadkowo zbudzić, mężczyzna opuścił zaraz sypialnię blondyna i udał się do swoich komnat. Przechodząc jeszcze tylko przez pokój wspólny jego wychowanków, rzucił kilka ostrzeżeń niektórym uczniom, zastanawiając się czy część z nim zmądrzenie przy zbliżających się wakacjach. Na pewno te dwa miesiące przydadzą się każdemu, a już szczególnie jemu. Co prawda wracał do swojego domu, kiedy tylko nadarzała się ku temu okazja, jednak dla niego to i tak było za mało. Nie chciał, aby jego ukochana osoba musiała zostawać sama w domu, tym bardziej po tym wszystkim co go spotkało. Albo raczej co miało go spotkać. Przecież nie każdy może oszukać Panią Śmierci.

2 komentarze:

  1. OOO. Will jeszcze sie nie skapnal, ze sie zakochal w Draco. Bo sie zakochal prawda? Notka swietna. Czekam cierpliwie na nastepna;)
    ~Mayumi

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    rozdział świetny, musze powiedzieć, że zbytnio nie przepadam za opowiadaniami o Portte'rze ale to mnie bardzo zaciekawiło i przypadło do gustu....
    Musze się przedstawić na blogspot (cóż przyzwyczajam się za bardzo :)) Zostało mi jeszcze kilka rozdziałów do przeczytania, ale mam nadzieję ,z ę w weekend nadrobię zaległości i będę już na bieżąco... Mam nadzieję, ze pamiętasz też o takim opowiadaniu jak „Prezentem być” jest dość interesujące i chętnie przeczytałabym nowy rozdział...
    multum weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń