Chłopak
uśmiechnął się delikatnie, widząc przy drzwiach domu czekającego na niego
brata. Obydwoje nie zwracając uwagi na dobre wychowanie rzucili się w sobie w
objęcia, krzycząc nawzajem cicho swoje imiona. Krótko potem wybuchli zgodnym
śmiechem, idąc z powrotem do domu.
-
Nudno tu było bez ciebie – poskarżył się starszy chłopak, biorąc brata pod
pachę i prowadząc do Słonecznego Salonu, jaki kilka lat temu stał się
sanktuarium Cedrana. To w tym pomieszczeniu starszy o dwa lata blondyn ćwiczył
wszystkie utwory przed jakimiś koncertami, jakie dawał czasami nawet parę razy
w miesiącu.
Podczas
swoich występów często między utworami zmieniał swój instrument. Jak na
przykład ostatnio zaczął grać na fortepianie, po dwóch utworach przeszedł na
flet poprzeczny, by na końcu po odejściu od harfy zakończyć grą na skrzypcach.
Najlepsze jednak i tak było to, że chłopak umiał jeszcze grać na kilku innych
instrumentach, a ostatnio nawet wyraził swoją chęć nauczenia się gry na gitarze
– akustycznej na początek. Później weźmie się na wszelkiego rodzaju
elektryczne. Jednak jak od razu zastrzegł, grę na gitarze traktuje po prostu
jako odskocznie, a nie jako przyszły element jego recitali. Tak samo jest ze
śpiewaniem, które Draco musiał przyznać, że naprawdę bardzo dobrze mu
wychodziło i zawsze z chęcią słuchał śpiewanych tylko mu piosenek. Cedran jakoś
nie chciał nikomu innemu śpiewać.
-
Muszę się czymś pochwalić. Wymyśliłem piosenkę! – zawołał radośnie, kiedy tylko
znaleźli się sami w pomieszczeniu wypełnionym instrumentami, na jakich
przynajmniej raz na dwa-trzy dni ćwiczył Ced. Praktycznie gdzie by nie spojrzeć
można było wzrokiem napotkać jakiś sprzęt. Tak jak i papiery walające się
praktycznie przy każdym z nich.
Draco
pokręcił tylko na ten widok głową. Mógł się tego spodziewać po starszym o dwa
lata bracie; wiecznie roztrzepany lekkoduch.
- To
naprawdę wspaniale, Ced! Jestem pod wielkim wrażeniem – powiedział z uznaniem,
a na jego twarzy zaraz wykwitł cwany uśmieszek. – Jednak chyba nie zamierzasz
zostawić tak tego bałaganu?
- Oj
tam. Jest dobrze, jak jest. – Starał się zbyć brata z tym tematem. Obydwoje
doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jakie Cedran ma podejście do sprzątania.
Skrzaty domowe praktycznie co pół godziny sprawdzały stan jego pokoju, by w
razie czego posprzątać. Niestety, do Słonecznego Salonu nie miały dostępu, co
Ced wymyślnie wytłumaczył, że jeszcze przez przypadek by wyrzuciły mu jakieś
ważne nuty.
- Masz
już skończone siedemnaście lat. Dlaczego więc nie weźmiesz się w końcu do
roboty i nie posprzątasz tego? – Draco podniósł pierwszy lepszy papierek z
ziemi, który okazał się być wydartym z gazety artykułem. Szybko przeleciał
wzrokiem po tekście. – Tak. Powrócił i teraz już nic nie będzie takie jak
wcześniej.
- To
dlatego tata przez ostatnie dni chodził taki podenerwowany – mruknął cicho,
przysiadając przy fortepianie i wygrywając na niej jakąś wolną melodię. – Może
i przeczytałem ten artykuł, ale nie chciałem dać temu wiary. Słyszałem jak
ostatnio rozmawiał z mamą o tobie. Ten cały Czarny Lord chce, abyś wstąpił w jego
szeregi. Znaczy ty i Lilith. Mnie wykluczył, bo stwierdził, że nie mam żadnego
potencjału. A wy obydwoje jesteście bardzo utalentowany czarodziejami.
-
Lilith może ma podobne zdanie do niego, ale ona nie będzie mu posłuszna. Nie
jest osobą, która kogokolwiek się słucha – odparł chłopak podchodząc do brata,
opierając się o tylną pokrywę białego fortepianu. – Przecież często tacie ledwo
co udaje mu się utemperować ją. Li jest bardzo inteligentna i zawsze na
wszystko miała przygotowaną odpowiedź. Sensowną i bardzo przemyślaną.
- Nie
chcę, aby któreś z was musiało składać mu swoją przysięgę – mruknął Cedran,
uderzając gwałtownie w klawisze i przestając grać. Pokój wypełnij ostatni,
długi i ciężki dźwięk instrumentu.
- Uwierz mi, że ja też tego nie chcę, tak samo
jak i nasi rodzice. Wiesz jednak tak samo jak ja, że może zdarzyć się sytuacja,
że nie będziemy mieli żadnego wyboru.
~ * ~
Brunet
wszedł do mieszkania, zawieszając płaszcz na wieszaku. Z kieszeni wyciągnął
jeszcze zminimalizowany kufer z zamierzeniem zabrania go do sypialni. Idąc
przez korytarz w stronę schodów, zajrzał jeszcze do prywatnej biblioteczki,
gdzie ostatnimi czasy jego kochanek potrafił przesiedzieć nawet cały dzień,
pochłonięty w którejś z lektur. Nawet wiele się nie mylił, drugi mężczyzna
siedział w wygodnym fotelu z ciemnym, materiałowym obiciem z książką na
kolanach i spał sobie w najlepsze.
Severus
uśmiechnął się tylko, opuszczając zaraz pomieszczenie i udając się bez pośpiechu
do sypialni. Teraz, gdy wiedział, że jego kochanek spał, mógł sobie pozwolić na
powrócenie wspomnieniami do tamtego dnia.
„- Od razu na wstępie chciałbym powiedzieć,
że nie mam zbyt wiele dzisiaj czasu. Lily wymusiła na mnie, żebym przed
powrotem do domu kupił jeszcze kilka dyń. – James z delikatnym uśmiechem
sięgnął po piwo, jakie właśnie postawiła przed nimi kelnerka jednego z kilku pubów znajdującego się na
ulicy Pokątnej. Mrugnęła jeszcze w kierunku mężczyzny, odchodząc nieśpiesznie
od nich i kręcąc ponętnie biodrami. Jednak nie skupiła na sobie uwagi
mężczyzny. – Wymyśliła sobie nagle, żeby postawić jeszcze kilka przed domem, bo
jak dzieci będą chodzić to będzie to dla nich większa frajda.
-W takim razie chyba możesz sobie nie pozwolić
na tych ‘kilka’ dyń, gdyż i tak ci nie
są w tej chwili potrzebne – odparł, patrząc na niego z powagą, kryjącą się za
czarnymi oczami. – Jest coś co musisz wiedzieć. – Ściszył głos i nachylił się w
jego kierunku, jakby bał się, że nieodpowiednia osoba mogłaby wychwycić jego
słowa. James natychmiastowo uśmiechnął się rozczulony. Severus jak chciał,
potrafił być naprawdę słodki z tym swoim zapobieganiem wszystkiemu. – To, co
chcę ci powiedzieć nie jest śmieszne, głąbie! – warknął, odsuwając się zaraz i
sięgając po swój trunek. To mu się w głowie nie mieściło. On chciał powiedzieć
coś bardzo ważnego, a ten najzwyczajniej w świecie się z niego naśmiewał!
- Och, przepraszam, Sevvy – mruknął cicho i nie
bacząc na inne osoby w pomieszczeniu, pochylił się do niego, całując go
subtelnie w usta. Starszy o dwa miesiące brunet wydał z siebie zaskoczone
sapnięcie, gdy on sam opuścił trzymany przez siebie średniej wielkości kufel z
piwem. Naczynie nie dość, że opadło na ziemię – szczęśliwie się jednak nie tłucząc,
to jeszcze w tym czasie oblało bluzę i spodnie mężczyzny. – Oj, ale z ciebie
mała oferma. Chodźmy już. Musisz się to jak najszybciej ściągnąć i przynajmniej
przeprać. – Mówiąc to, wstał ze swojego miejsca i pociągnął za sobą drugiego,
odrobinę niższego od siebie mężczyznę. Razem podeszli do kominka, przy którym
wzięli odrobinkę proszku Fiuu. – Z wiadomym przyczyn przenosimy się do ciebie. Spinner's End 13! – krzyknął cicho w chwili,
gdy wrzucał proszek w kierunku wnętrza paleniska i sam też do niego wchodził.
Już po chwili nie było go w lokalu, a Severus poszedł za jego przykładem.
-
Dobra, idź do łazienki, a ja w tym czasie wybiorę ci jakieś ubranie! – Usłyszał
krzyk dochodzący ze schodów prowadzących na górę. Severus szybko rozejrzał się
po wnętrzu salonu, który tonął w półmroku. Odkąd pamiętał ciężkie kotary zawsze
zasłonięte były ciasno, nie dopuszczając nawet najmniejszego promienia światła
do środka.
Odetchnąwszy
cicho, skierował się w stronę łazienki przy okazji rozpinając już powoli guziki
swojej koszuli. Zatrzymał się przed drzwiami w pół kroku. Przecież nie po to
się z nim spotykał, żeby pójść z nim do łóżka, a raczej kochać się w czasie
kąpieli, na co zapewne ten durny Potter miał teraz ochotę.
Zamiast
wejść do łazienki, udał się szybko do swojej sypialni, gdzie przy jego szafie
urzędował sobie w najlepsze James. Mężczyzna mruczał pod nosem jakieś bliżej
niezrozumiane epitety w stronę właściciela domu.
-Może
wreszcie sobie odpuścisz, co? – mruknął tylko, a Potter wzdrygnął się
wystraszony, odwracając od razu w jego kierunku.
-
Miałeś iść się myć, Sev. – Spojrzał na niego z widocznym żalem, odchodząc od
szafy i siadając wygodnie na łóżku.
-
Jest coś ważniejszego od tego. Voldemort wie, gdzie się ukryliście – oznajmił,
patrząc na niego bez wyrazu. Nie chciał pokazać, że bardzo się o niego martwi.
Potter zapewne odebrałby to w swój własny pokręcony sposób, a na to pozwolić
nie mógł. Jeszcze mu tylko brakowało, żeby Rogacz wymyślał jakiś swój
zwariowany plan na niego. – Najlepiej będzie jak zaraz udasz się do domu i
zabierzesz stamtąd swoją rodzinę. Możesz nawet przyprowadzić ich tutaj…
- Co
ty bredzisz? On nie ma możliwości dowiedzenia się czegoś więcej. Jest tylko
jedna osoba, która wie, gdzie znajduje się mój i Lily dom. – Potter wstał
gwałtownie i podszedł szybkim krokiem do mężczyzny, łapiąc go silnie za ramiona
i potrząsając nim gwałtownie. Severus przez chwilę zdawał się walczyć, jednak
zaraz z tego zrezygnował, a James w tym czasie odepchnął go od siebie, czego
następstwem był upadek niższego mężczyzny na szafkę, znajdującą się bardzo
blisko drzwi. – Tak bardzo nienawidzisz mojego związku z Lily, że postanowiłeś
spróbować zepsuć nam wspólne chwile spokoju?! Jesteśmy bezpieczni! On nie dowie
się nigdy, gdy się ukryliśmy!
-
Glizdogon was wydał – odparł, powoli wstając i ręką starając się dosięgnąć
bolącego miejsca na plecach. – Nie rób takiej miny. To nie z Blacka
uczyniliście Strażnika Tajemnicy, jak powiedzieliście kilku osobom, tylko z
tego szczura. Niestety, nie mieliście pojęcia, że jest on śmierciożercą i nie
pracuje już dla Zakonu – dodał cicho, przyglądając się uważnie mimice drugiego
mężczyzny. James był w szoku i nie do końca mógł uwierzyć jeszcze w to, co mu
właśnie powiedział. – Wiesz, że nie robiłbym sobie z ciebie żartów na taki
temat.
-
Ale jak? Przecież Pet to nasz przyjaciel. Nie zrobiłby nam czegoś takiego! –
krzyknął, nie wiedząc jak w inny sposób może wyładował frustrację. Severus
podszedł do niego wolnym krokiem, przytulając
do siebie mężczyznę z westchnieniem. Miał nadzieję, że ten gest chociaż
odrobinę uspokoi Pottera. – Muszę wracać do domu. Trzeba się przygotować na
atak Voldemorta – mruknął nagle, a Snape sapnął zaskoczony, odsuwając się od
kochanka.
-
Coś ty powiedział? – dopytał, jakby niepewny, czy na pewno dobrze usłyszał.
-
Muszę wrócić do domu i przygotować się z Lily na jego ewentualny atak –
odrzekł, poprawiając oprawki na nosie i powolnym krokiem ruszył w kierunku
wyjścia z domu. Severus nie wiele myśląc dopadł za nim, zatrzymując go zaraz
przy schodach.
-
Zwariowałeś do reszty!? Powinniście uciekać, a nie dawać mu się zabić! –
wrzasnął, starając się go odciągnąć kawałek od zdradzieckich schodów. Wolał,
aby żaden z nich przez przypadek z nich nie spadł. Zbyt dobrze wiedział jak to
bardzo mogło boleć.
-
Nie mam zamiaru znowu tego robić! Zbyt wiele razy uciekałem przed Nim, jak pies
z podkulonych ogonem! Teraz nadszedł czas, abym stawił mu czoła – powiedział na
koniec ciszej, co od razu Severusowi skojarzyło się z buntem małego dziecka.
Niemniej jednak widać było, że będzie trzymał swojego postanowienia. W takim
razie nie miał innego wyboru.
-
Drętwota! – warknął, wymierzając różdżkę w kierunku zaskoczonego mężczyzny. Już
po chwili obserwował jak ciało mężczyzny opada bezwładnie na ziemię. – Brałem
pod uwagę taką opcję, dlatego też uwarzyłem eliksir, jaki jest specjalną
odmianą zaklęcia Obliviate. Z tym wyjątkiem, że eliksir będzie działał około
godziny – poinformował go, kiedy siadał obok jego bezwolnego ciała i wyciągał z
kieszonki koszuli malutką buteleczkę. Szybko odkorkował ją i wlał zawartość do
gardła Pottera, dokładnie sprawdzając, czy na pewno wszystko wypił. Zaraz potem
ściągnął z niego zaklęcie i wyszedł, po drodze biorąc trzy zminiaturyzowane
kukły. Miał zamiar podmienić domowników, by zmylić chociaż odrobinę Czarnego
Lorda.
Szkoda
tylko, że nie udało mu się postawić na miejscu wszystkich kukieł. W ukryciu
zmuszony był patrzeć jak Lily umiera, a następnie jak Czarnoksiężnik szykuje
się by zadać ostateczny cios małemu Harry’emu.”
Miniaturowy kufer położył na ziemi, rzucając
zaraz na nie zaklęcie powiększające bagaż do jego normalnych rozmiarów. Przez
chwilę stał bez ruchu, rozważając to czy ma teraz siły, by się rozpakować, czy
jednak da sobie z tym dzisiaj spokój.
Westchnął zaraz, zabierając się w końcu za ręczne
wykładanie swoich rzeczy do szafy, bądź położeniu na bok tych, których nie
zdążył wyprać. Wiedział, że mógł to zrobić magicznie, albo chociażby zostawić
to skrzatce – Mruczce, która pojawiła się w domu tuż po tym feralnym dniu.
Nie dość, że nie udało mu się uratować Lily i
jej syna, który cudem przeżył; to jeszcze okazało się, że eliksir jaki uwarzył
miał jednak właściwości takie same jak zaklęcie Obliviate. Przez ten czas
starał się przypominać mu, co niektóre momenty z jego życia. Część nawet pokazał
mu ze swoich wspomnień, jednak jak do tej pory nie ośmielił się ani powiedzieć,
ani pozwolić mu zobaczyć cokolwiek z czasów, kiedy skończyli szkołę. Bał się,
że James znienawidzi go za to, że nie potrafił uratować Lily. Przecież tak
naprawdę nie wiedział, kto jest dla Pottera ważniejszy. On, nic nie warty
mężczyzna, który pełnił rolę kochanka, czy nieżyjąca Lily, z którą to hrabia
Potter się związał i doczekał potomka. Nie chciał usłyszeć z jego ust, że tak
naprawdę kochał Lily, a on był tylko rozrywką. To za bardzo by bolało.
Ostatnio jednak zauważył trochę osowiałe zachowanie
mężczyzny. Chociaż nie chciał tego w jego obecności pokazać, Severus często
obserwował go i zauważył to niemal od razu. James nad czymś nieustannie myślał.
Nawet kilka razy chciał wdrążyć go w swoje nurtujące myśli, jednak zaraz z tego
rezygnował. Mimo wszystko Mistrz Eliksirów obawiał się najgorszego i może
dobrze robił, starając się uciekać od poważniejszych rozmów.
- Nie wiedziałem, że już wróciłeś, Sev –
mruknął mężczyzna, znajdując się za nim i ramionami obejmując go w pasie. Snape
wydał z siebie ciche, zaskoczone sapnięcie, zaraz jednak rozluźniając się
widocznie i wtulając w pierś swojego kochanka.
- Przyjechałem przed kilkoma minutami –
odparł, odwracając się powoli w jego kierunku z zamiarem pocałowania mężczyzny,
jednak zrezygnował z tego widząc jego minę; pełną bólu i wyrzutu. Severus
przełknął ciężko ślinę, oczekując już najgorszego. – Coś się stało, prawda?
- Co się stało z Lily i Harrym? – Padło
pytanie z ust krótkowłosego bruneta. Złote tęczówki wwiercały się w niego
intensywnie, że Severus ledwo, co wytrzymywał. – Pamiętam już całkowicie
wszystko, dlatego odpowiedz mi: gdzie jest moja żona i syn?
W tej chwili Snape wiedział już, że będzie
zmuszony powiedzieć prawdę, a następnie usłyszeć słowa, których najbardziej w
życiu obawiał się usłyszeć właśnie od swojego byłego szkolnego oprawcy.
~ * ~
Harry Potter powolnym krokiem wszedł do
środka domu wujostwa, ze zdziwieniem zauważając, że nikogo z domowników nie ma.
Niepewny więc sytuacji postawił kufer z klatką z boku; aby w razie czego nikomu
nie przeszkadzały, po czym ruszył najpierw w kierunku salonu. Przecież to tam
najczęściej przesiadywał wuj Vernon, wraz ze swoim kochanym syneczkiem,
oglądając razem telewizję. Chłopak zapalił światło i jęknął przerażony, widząc
całą trójkę siedzącą bardzo cicho na kanapie. Wszyscy też zaraz spojrzeli na
niego, jednak nikt nie odważył się odezwać.
- Co się stało? – szepnął tylko chłopak,
podchodząc bliżej do nich. Rozglądał się przy tym uważnie, w dłoni trzymając
już różdżkę na wypadek czyjegoś ataku. Ciotka kiwnęła tylko głową w kierunku
kuchni, z jakiej właśnie wyszedł ubrany na czarno mężczyzna. – Profesor Snape?
Co pan tu robi? – warknął, zaskoczenie przemieniając w natychmiastową złość.
Nie miał pojęcia co mężczyzna tu robił, ale nie mogło być nic dobrego. – I
dlaczego moje wujostwo jest w takim stanie?
- Trochę ogłady, panie Potter – mruknął
tylko, a Harry od razu zamilkł, niepewny tego co ma właśnie tu miejsce. –
Jestem naprawdę w szoku jak taka niewykrzesana osoba może być hrabią. Chociaż
jaki ojciec, taki syn.
- NIE! – krzyknął zaraz chłopak, zaciskając
palce na różdżce. Chciał… Nie, on musiał znać powód, dla jakiego ten stary
nietoperz postanowił go odwiedzić.
Przy okazji może wyjawiłby o co mu chodzi z tym całym określeniem jego hrabią.
To wcale mu się nie podobało… – Wpierw odpowie pan na moje pytania!
- Uspokój się – powiedział, starając się
zabrzmieć na mile nastawionego. Nie wyszło mu to za bardzo, co dojrzał po skrzywionej
minie chłopaka. – Możesz być szczęśliwy, gdyż nie będziesz musiał już tutaj
mieszkać. Przyszedłem zabrać cię do mojego domu.
Harry na te słowa nie mógł wręcz uwierzyć w
swoje kijowe szczęście. Miał nadzieję, że chociaż od niego uwolni się na czas wakacji.
- Nie mogę odmówić? – spytał, jakby troszkę
błagalnie, jednak twardy wzrok Snape’a skutecznie wyperswadował mu ten pomysł.
W sumie, z dwojga złego, przynajmniej u
Nietoperza nie będzie zmuszany do jakichś robót domowych; przecież o wiele
szybciej dałoby się to uczynić magicznie.
- Nie, nie możesz. – Mężczyzna schował w
końcu różdżkę, którą do tej pory celował w wujostwo nastolatka. – Idź do pokoju
po resztę swoich rzeczy i będziemy się zmywać.
- W kufrze mam wszystkie rzeczy, jakie należą
do mnie – odparł chłopak, będąc pewnym, że zobaczy jakiś pogardliwy uśmieszek
na twarzy profesora. Mężczyzna jednak spojrzał na niego w szoku, by zaraz z
delikatnego zażenowania odwrócić twarz w drugim kierunku.
- W takim razie mam rozumieć, że już jesteś
gotowy, tak? – upewnił się trochę ciszej, omijając go i zmierzając w kierunku
korytarza, gdzie jak miał nadzieję, chłopak zostawił swoje rzeczy. Kufer szybko
zmniejszył i schował do kieszeni, natomiast klatkę z śpiącą sową, chwycił
delikatnie, wracając do pomieszczenia. – Podróż świskoklikiem będzie niezbyt
przyjemna dla nas, jednak twojej sowie nie powinno robić to zbyt wielkiej
różnicy. Tak więc, gotowy? – Widząc, jak chłopak kiwa lekko głową, podszedł do
niego podając mu klatkę i kładąc dłoń na jego ramieniu. Spod koszuli wyciągnął
mały łańcuszek z literką J, mrucząc przy tym coś pod nosem, a chwilę później
mogli poczuć charakterystyczne wywrócenie żołądka dla tego środka przemieszczania
się po miejscach.
Kiedy kolejny rozdział? Nie mogę się doczekać ^^
OdpowiedzUsuń